Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara

Poranek rozpoczął się jak każdy poprzedni. Przynajmniej dla mnie. Ale podświadomie czułem, że coś dziś będzie inaczej. To nie będzie dzień jak każdy inny.

Mimo przeczuć usiadłem zadowolony rozkoszując się świeżo zalaną bezglutenową inką kiedy do kuchni wkroczyła Madzia i powiedziała:

- nalej mi rumu lądowy zasrańcu! - po czym udała się z powrotem do pokoju mrucząc pod nosem coś w stylu - "gdzie jest mój rapier...? Gdzie moja busola...?"

Bo Madzia wychodzi z założenia, że jak ktoś pije rum od samego rana to nie jest alkoholikiem tylko piratem...


Jako, że ja nie jestem miłośnikiem cholera wie jak wysublimowanego kina, to na seans kinowy tak zwanej masówki jestem zawsze zdecydowanie na "TAK". A jeżeli jest to jakaś seria, która kojarzy mi się zdecydowanie dobrze (Indiana Jones, Star Wars) to już w ogóle rewelka. I tym sposobem, kiedy jakoś w okolicy stycznia lub lutego okazało się, że do kin wejdzie kolejna część pirackiej sagi nie mogłem zakrzyknąć nic innego jak "Madzia! Chłodzę rum na końcówkę maja!". Ostatecznie rum się trochę przechłodził bo na premierę wybrać się nie udało ale czwartego czerwca również smakował wybornie.

O czym opowiada część piąta pirackiej serii?

Totalnie zżulony kapitan Sparrow (z jego pijaństwem w tej części przegięli pałę bo chleje porównywalnie z Zagłobą w "Ogiem i mieczem". Jest przeżulem nad żule!), który z braku okrętu wałęsa się po lądach i… lądach (no bo jak wspominałem nie ma okrętu), spotyka młodego Henrego Turnera (syn Willa z pierwszych trzech części). Ten przekazuje mu informacje, że Kapitan Salazar pragnie śmierci Sparrowa. Aha, zapomniałem wspomnieć, że Salazar to nie byle kołek tylko przywódca statku z załogą piratów duchów, którzy uciekli z Diabelskiego Trójkąta (okraszone złą sławą miejsce na morzu). Wobec pewnych okoliczności, Salazar w Diabelskim Trójkącie znalazł się przez pewien piracki fortel co sprawiło, że został przeklęty. Teraz w odwecie poprzysiągł zemstę na wszystkich piratach. Powstrzymać kapitana można tylko za pomocą Trójzębu Posejdona, który daje władzę nad morzami i oceanami. I w ten sposób zaczyna się przygoda.

Film w swoich mechanizmach nie jest w żaden sposób przełomowy. Tego nie można mu oddać. Nie ma też co spodziewać się czegoś nowego, jakiś nowych rozwiązań czy pomysłów. Ale zaraz, zaraz. Czy to źle? Bo ja osobiście pokochałem piratów za to jacy właśnie są! Są bajkowi, przerysowani i efektowni. Mnie ta konwencja porwała od pierwszej części i przy każdym jednym filmie z serii bawiłem się porównywalnie dobrze! W sumie nie bez powodu kiedyś w podstawówce kiedy pani pytała o to kim kto chciałby zostać kiedy dorośnie to odpowiedziałem "piratem!". W odpowiedzi usłyszałem, że nie ma takiego zawodu... Wtedy odpowiedziałem że w takim razie policjantem. Czyli to prawie jak pirat!

Piąte spotkanie z niezawodnym Kapitanem (nie wolno zapominać aby dodać Kapitan!) Sparrowem było więc cholernie satysfakcjonujące. Depp wciąż w najwyższej pirackiej formie. Choć mam wrażenie, że jego postać jeżeli tylko powstaną kolejne części, przejdzie na ciut dalszy plan. Już teraz jego rola została spłaszczona i nie jest już tak istotną postacią jak w poprzednich częściach. Zaryzykuję stwierdzenie, że... mogłoby go nawet nie być...? Ale czy jest ktoś kto wyobraża sobie "Piratów" bez Jacka? No i nie można też wymagać, że Depp odkryje proch bo z tej roli wyciągnął już chyba maksimum. Powiela gesty, powiela mimikę i gagi. Ale mnie to nie przeszkadza. Mnie Sparrow urzekł właśnie tym. Ale też gdzieś tam z tyłu głowy wciąż kłębiła się myśl, że zagrał chyba półeczkę niżej i słabiej niż w poprzednich częściach. Znudzenie rolą? Jego postać została też troszkę spłaszczona. W poprzednich częściach był to cwaniak nie w kij dmuchał. Wałker, cwaniaczek, podstępny i mający zawsze plan i wariant awaryjny gnojek. Tu zrobili z niego trochę takiego pirackiego głupka i tchórza. Jest troszkę taką marną imitacją siebie z pierwszych trzech części.

Jest Kapitan Barbossa i cała zgraja najbardziej charakterystycznych piratów z poprzednich części. I małpa! Jest i małpa! Powrócili (choć to określenie zdecydowanie na wyrost) Will Turner (po podsumowaniu go na ekranie to jest może 2 minuty) i Elizabeth (ona może jest około 15 sekund).

Fabuła w tej części kręci się jednak wokół wątku Henrego (syn Willa) i Cariny (protoplastka feministek. Pewnie dlatego od samego początku mnie odrzucała;)). To oni są głównie odpowiedzialni za budowanie historii i ich wątki są tymi prowadzącymi film. Kapitan Sparrow pałęta się tylko między nimi bo gdzieś trzeba go upchnąć. Choć szczerze powiem, że żadna z nowych postaci nie pozostawiła we mnie sympatii. Nie było w nich jakiejś większej charyzmy. W żaden sposób też nie są wyraźni (szczególnie bohaterka jest nudna i nijaka).

Porównywalny z Deppem jest niewątpliwie przekozacko rewelacyjny Bardem, który wcielił się w Salazara. Prześwietnie zagrana rola. Klimatyczna, czuć kłębiącą się wokół niego śmierć i taką niepokojącą otoczkę. Również Rush, który ponownie wcielił się w Barbosse trzyma swój cholernie wysoki poziom. A i jego rola została delikatnie w tej części rozbudowana.

Aha, rozczarowuje zakończenie. Przynajmniej mnie. Bo jest cukierkowe. Bardziej przesłodzone niż pianki marshmallow. Nie lubię aż tak przesłodzonych obrazków. Całe szczęście, że w scenie po napisach jest obrazek, który zaciera trochę ten słodki klimat. I siedźcie do końca! Nie wiem czemu po raz kolejny uległem mojej piratce (pewnie chciała już wracać do domu i dolać sobie rumu) i wyszedłem z kina nie siedząc do końca. Ehhh… Dobrze, że bez kłopotu można znaleźć tą scenę w internecie. I może uprzedzę troszkę ale może kogoś to ciekawi – tak, prawdopodobnie będzie kolejna część;).

Seria wciąż ma się świetnie. Świetnie wygląda, super się ją ogląda, zachwyca efektami, rozmachem, widowiskowością, rewelacyjnie brzmi i potrafi rozśmieszyć. Pierwszej i niedoścignionej części nie dogoni ale bawiliśmy się przecholernie dobrze. Madzia nawet zaryzykowała stwierdzenie, że to najlepsza część ze wszystkich (ale chyba nie liczyła pierwszej;)). Jak dla mnie potencjałem jest na równi ze „Skrzynią Umarlaka”. Aha, i seans w kinie robi swoje. Byliśmy w Silverze, który mimo że jest już zdeczka przestarzały, to mega dał radę. Nagłośnienie naprawdę odwala wielką robotę. Szczególnie w takim filmie. Gdzieś słyszałem opinię, że nagłośnienie właśnie w SS jest najlepsze. I bardzo możliwe, że jest to faktycznie prawda.

Jak ktoś nie był to niech zasuwa. Naprawdę dobry film na odmóżdżenie, zrelaksowanie, odpoczęcie. Fajna, niezobowiązująca przygoda.

Aaa, jeszcze słówko na zakończenie!

Nie wiem kto to zaakceptował, nie wiem kto podpisał, nie wiem kto klepnął „ENTER” w decydującej kwestii ale za tłumaczenie to jest mega kop w zada. Kto dopuścił taki przekład?!?!?! No kto?! Jakim tłukiem trzeba być aby podtytuł "Dead Men Tell No Tales" przetłumaczyć jako "Zemsta Salazara"?!?! Przecież to się kupy ani dupy nie trzyma. Ale kij z tym kto to przetłumaczył. Batożenie należy się temu kto to zaakceptował. Tłumacz powinien być chłostany mitycznym Trójzębem Posejdona przez załogę Latającego Holendra póki oceany nie wyschną.

Chociaż nie! Gorzej powinni cierpieć wizjonerzy, którzy postanowili wcielić w życie niecny plan wprowadzenia do filmu dubbingu… Całe szczęście, że jest wybór z napisami bo chyba bym podciął sobie żyły oparciem od fotela. Każdy kto przyłożył rękę do dubbingu powinien służyć jako wiosło na Czarnej Perle. O! 

A na film lećcie! Bo warto!

7 komentarzy:

  1. Hahaha ,,nalej mi rumu lądowy zasrańcu!" :D Podoba mi się Twój styl. Czekam na następne wpisy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A pro po jeszcze tytułu: część krajów miało wersję ,,Pirates of the Caribbean: Salazar's Revenge" m.in. Dania, Wyspy Owcze, Szwajcaria, Wielka Brytania, Indie, Malezja, Holandia, Singapur, RPA, Finlandia. Luksemburg, Norwegia, Szwecja, Tajlandia no i my :D i mimo iż nawet na początku filmu kwestia ,,Dead Men Tell No Tales" jest świetnie wygrana, to na ekranie również pojawia się ,,Salazar's Revenge" w j. angielskim. Taką dostaliśmy wersję :/

    OdpowiedzUsuń
  3. No to dziwne. W oryginalnej wersji (jankeskiej bo takiej produkcji przecież są Piraci) jest podtytuł "Dead Men Tell No Tales". I jak dla mnie to jest weryfikator. Szczerze powiem, że nie ma takich ilości rumu które musiałbym wypić aby wpaść na pomysł zmiany podtytułu:)...
    Ale racja, kwestia "Dead Men Tell No Tales" wypowiadana przez Salazara, wkomponowana jest przekozacko:).
    I dziękuję za pochwałę:). I wiesz jak to jest... styl jest jak dupa. Każdy ma swoją;D.

    OdpowiedzUsuń
  4. Film był fajny fakt starzy bohaterowie Jack czy Barbossa grają drugoplanowe role, jedynie co bylo rażące to scena jak przeciągali bank po wyspie paroma końmi, rozumiem że film to fikcja ale troszke może realizmu bo budynki raczej nie zachowują się jak przyczepa w samochodzie. Dowcip filmu zapewniaja dobra zabawę i efekty specjalne też przykuwają oko. Film można polecić każdemu widzowi nie tylko wilkom morskim w których płynie rum :) Co do dubbing nie warto o nim nawet wspomnieć by nie psuć sobie filmu tak samo pójście na wersje 3D są oczywiście jak to nazywam wymuszone sceny by uwydatnić efekt 3D ale czy warto raczej nie. Według mnie z 5 części ta zajęła by 4 miejsce gorsza tylko "Na nieznanych wodach"

    P.S. Ciekawe co będzie w 6 części może Atlantyda, Arka Noego? Bo tytułu nie uśmiercą jak film przynosi ok 700mln zysku. Nam widzom zostaje jedynie czekać by film bawił i sie chciało go obejrzeć i nie karzą czekać znowu z 6 lat na kolejną część

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W każdej części są sceny pastiżowe. Przecież cały film tak naprawdę taki jest:). W części pierwszej strzelanie wszystkim co popadnie z armat. W drugiej walka w wielkim kole czy zjazd tą kulą z bambusa w dół wzgórza, trzecia to już kompletna kaszana...
      Wiesz, mnie czwarta część się dość podobała:). Pewnie jestem wyjątkiem ale jak dla mnie była w porządku choć inna na tle całości.
      "Salazara" tak jak napisałem stawiam na równi z częścią drugą i tego będę się trzymał jak żul jabola:).
      3D totalnie nie trawię i unikam jak ognia;).

      Usuń
  5. Mimo że kusi, by pójść do kina, to jednak chyba poczekam na torrenty. Po pierwsze dlatego, że bieda w portfelu aż świszczy. Po drugie, bo nie lubię chodzić do kina. Od jakiegoś czasu, kilku lat. Im bardziej społeczeństwo idiocieje (a to się dzieje i nikt nie powie mi, że nie), tym częściej nie można obejrzeć filmu w kinie w spokoju. Pomijam szelesty paczek z chipsami czy siorbanie. Bekanie, komentowanie na głos, nawoływanie się czy rzucanie butelkami powoli stają się powszedniością. Buraczany rekordzista przez kilka minut na cały głos rozmawiał przez telefon. A co się dzieje w dniu premiery, to mi się nawet nie chce pisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Społeczeństwo musi idiocieć bo inaczej nie byłoby ruchu na takim filmie jak "Piraci";D. Tak więc pełna zgoda. Ale ja mam jeden znaczny minus jeżeli chodzi o kinematografię... Odcina mnie na filmach w domu;). W kinie temat dźwignę ale w domu to z reguły oglądamy film na trzy razy:). Poza tym ja mimo wszystko lubię to specyfikę kina. A zapach popcornu nieodłącznie kojarzy mi się właśnie z tym miejscem:)...
      Odnośnie buraczanego zdarzenia z rozmową przez telefon to kiedyś na własne oczy widziałem jak gość zarzygał kino bo był napruty jak szpadel (może szczęśliwym zrządzeniem losu odwiedzi ten blog i się tutaj przypomni;)). Tak więc całe siedzisko i podłoga przed nim były w beżowej kurtynie;). No i pamiętam jeszcze jak na "Titanicu" gość (tak na oko 25 lat) szlochał jak starożytna płaczka, kiedy Leo płynął w siną dal (w siną głąb);)...

      Usuń