Jakbym miał porównać do czegoś
"Nienasyconego" to byłoby to tanie wino. Niby siara, niby najtańsze
barachło, niby omijać szerokim łukiem ale kurde... jakie zajebiste w smaku!
Moje uwielbienie dla horroru
klasy B jest olbrzymie. I nie ma dla mnie znaczenia czy mówimy o dziele (choć
określenie "dzieło" to trochę nadużycie w przypadku tego typu pozycji)
filmowym czy o literackim. Uwielbiam te wszystkie szeroko pojęte bzdury, które
nie służą niczemu innemu jak niezobowiązującemu odmóżdżeniu. A powieść Łukasza
Radeckiego, spełnia te wymagania idealnie.
Pozycja ukazała się pod szyldem
Wydawnictwa Phantom Press, które to na początku lat 90-tych, ponoć świeciło
prymat wśród wielbicieli B-klasówek. A ja niestety tego pamiętać nie mogę bo w
tamtym okresie do czytania musiałem być przymuszany (dzięki Ci Tato za to!!!),
a do rąk dostawałem "Doktora Dolittle" Lofting'a albo "Dwa lata
Wakacji" Verne'a. Ale może nie musiałbym aż tak się wzbraniać gdyby
podsunięto mi coś od Guya N. Smitha;)? Z drugiej strony jakoś nie widzę
dziesięciolatka zaczytującego się w "Szatańskim pierwiosnku" czy
"Nocy krabów". Choć niewątpliwie byłby to interesujący eksperyment
socjologiczny;).
O czym jest
"Nienasycony"?
Nooooo... fabuła delikatnie mówiąc nie jest wysublimowana;).
Ot, w niewielkiej wiosce mieszka sobie trójka przyjaciół. Pewnego dnia jeden z
nich zostaje zostawiony przez swoją dziewczynę. A dalej to już proza życia.
Czyli postanawiają przywołać pradawnego demona aby wybredna dziewucha za karę i w olbrzymich
mękach i bólach, zeszła z tego padołu bólu i łez jakim jest świat. Czyli norma.
Wszystko to co każdy czyni w przypadku nieudanego związku. Bo przecież każdy
przywołuje pradawne, słowiańskie zło w razie niepowodzenia miłosnego, prawda?
Ale wracam już do wątku. Kiedy przyjaciele przywołują demona
to nie wszystko idzie dokładnie tak jak sobie to wyobrazili... Z resztą, tytuł
"Nienasycony" powinien Wam już w tym momencie dać troszkę do myślenia.
Książka to typowa pulpa jak z lat
90-tych. Ja te czasy uwielbiam i kocham wszystko co się z nimi wiąże. A
nawiązań do tamtego okresu jest multum! A wszystko w tak cudownie przesłodzone.
Bo czy da się nie lubić „Predatora”? Czy jest ktoś kogo nie bawi „Naga Broń”?
Kto z rozrzewnieniem nie wspomina „Spice Girls”, „Dj Bobo” czy „Scatmana”? Kto
nie miał plakatów na ścianach, meblościanki, szklanek z Duralexu czy internetu na
kablu od telefonu? A dzięki „Nienasyconemu” ponownie można cofnąć się do
klimatu tamtych lat.
Sama akcja książki toczy się
trzytorowo. Troszkę w Toruniu w 2003 roku, trochę w roku 1998 w niewielkiej
wiosce i troszkę w połowie XIV wieku w Państwie krzyżackim. Mnie osobiście
najbardziej podobał się wszelaki wątek "środkowy" czyli ten, gdzie
bohaterowie spędzają czas i żyją z dnia na dzień w swojej zabitej dechami
dziurze. Uwielbiam te książki, gdzie czas płynie swojsko a największym
problemem mieszkańców jest wybór drzewa pod którym mają usiąść. Ewentualnie problemem
może być kto ma teraz otworzyć jabola. I tak samo jest tutaj. Czas wlecze się
beztrosko i spokojnie, a rozmowy bohaterów tylko potwierdzają w przekonaniu że
ich życie to ciągła agroturystyka i dowartościowywanie się wszelkimi
procentami.
Najbardziej natomiast męczyła
część "średniowieczna". Nauczenie się imion bohaterów (dodatkowo
zestawionych obowiązkowo z nazwiskami) tej części to nie prosta sprawa. Kluczem
powinna być próba połączenia wyimaginowanych twarzy z imionami ale mnie wszyscy
wychodzili jacyś trędowaci. Cały czas widziałem ich w kapturach i wiele wysiłku
intelektualnego (fuck, co za paradoks w zestawieniu z książką B klasy)
kosztowało mnie powiązanie ich później z kolejnymi etapami akcji.
Mimo ogromnej rozpierduchy i
rzezi jaka ma miejsce w tej części powieści, ja osobiście pociłem się czytając
ją najmocniej. Choć oddać trzeba, że opisy bitew są naprawdę ładnie i obrazowo
napisane. Widać, że Łukasz Radecki nie tylko z zawodu ale i zamiłowania jest
historykiem.
Słowo o bohaterach książki. Do
geniuszy to oni nie należą. Wiejskie metale o konstrukcji mózgu tak fatalnej
jakości, jakby była ulepiona przez czterolatka z najbardziej gównianej
plasteliny. Mają tak wątłe konstrukcje psychiczne i błyskawiczne zmiany
nastawień, że kobieta w trakcie menopauzy to przy nich potulna istota. I tym
sposobem główny bohater w ciągu trzech stron z zakochanego gościa zmienia się w
bohatera "American Psycho". Największa ciota z drużyny w inicjatora
całego procederu. A chłopak który miał raczej wszystko w dupie w mega psychola.
Najbardziej jednak widoczna jest przemiana głównego bohatera. Bo bądźmy
szczerzy, kto chce zamordować swoją dziewczynę dlatego że ta z nim zerwała? Ale
fuck it, po kilku dniach złość powinna minąć a on jest oślepiony żądzą zemsty jeszcze
bardziej. I jakoś mi się to nie klei... Ogólnie czasem takich bezsensownych
niuansików jest dużo więcej i momentami chyba nawet za dużo jak na horror klasy
B;).
Ale co tam, ja się bawiłem
naprawdę cholernie i ponadprzeciętnie dobrze! Od powieści bardzo ciężko było
się oderwać i nie są w stanie zmienić tego nawet mnożące się nielogiczności
(ale to jest ten clue B-klasówek). Książka brutalnością jakoś ponad miarę nie
ocieka ale też nie można powiedzieć że jest potulna jak komunista w
konfesjonale. Trup wszak ściele się naprawdę gęsto, a po pierwszych 20 stronach
można go chyba liczyć na palcach dwóch rąk. Po przeczytaniu całości to i 100
rąk może nie wystarczyć. I nóg też. Choć oddać trzeba, że mimo dywanu z trupów,
to sceny opisane są w sposób raczej delikatny jak na horror.
Tak jak wspomniałem na początku.
Gdyby "Nienasycony" był alkoholem to byłby "Komandosem".
Albo parówkami. Każdy wie co to za gówno ale w smaku są iście niepowtarzalne.
Teraz pozostaje mi czekać tylko
na kolejny tom powieści. I jeżeli będzie tak dobry jak pierwszy, to ja
osobiście będę stawiał cykl wyżej niż „Krzyżaków” Sienkiewicza;).
Moja ocena 6/10
Hahahhaha :) Niby horror klasy B, niby multum jakiś wad, aczkolwiek zapewnia rozrywkę i to się chyba liczy najbardziej. Nie lubię, co prawda gdy trup ściele się zbyt gęsto, ale irracjonalność niektórych rzeczy mnie przyciąga ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za opinię :) O książce słyszałam, aczkolwiek nie czytałam jeszcze tak ciekawego tekstu :) Bynajmniej nie klasy B :)
Na wstępie - bardzo dziękuję za opinię! Bardzo cieszy kiedy coś zaczyna ruszać się na blogowym "dziecku", a każdy komentarz to taki bodziec do tego, że warto działać a cały wysiłek nie idzie psu w dupsko;).
UsuńHorror klasy B to po prostu... horror klasy B;). Nic dodać nic ująć. Każdy wie czym jest i czego się spodziewać po tym gatunku;).
A trupów nie ma się co bać. Mimo sporej ilości to jakoś nie są specjalnie widoczni;). A z czasem przechodzi się z nimi do porządku dziennego;). Ot, idziesz sobie ulicą a tu trup. Więc mijasz go ostrożnie aby sobie butów nie ubrudzić;D.
A irracjonalności mimo wszystko nie ma tutaj piekielnie dużo:). Nagrzany jestem za to na "Pełzającą Śmierć" z którą jak się uda wystartuję dziś;). Musiałem sobie zrobić małą przerwę od grozy i przeskoczyłem chwilowo w biografię. Ale już kończę i "pełznie" do mnie kolejna B-klasa:D.
Zapraszam do zaglądania na bloga. Jak tylko coś uda mi się przeczytać to będę zamieszczał:).
Pozdrawiam
morrison/Dawid
Często mam zaległości w blogach :) Ale z przyjemnością będę do Ciebie zaglądać, bo bardzo dobrze mi się czyta Twoje teksty :)
UsuńJa z grozy za chwilę mam nadzieję przeskoczyć trochę na fantastykę :) Dziś się może uda napisać o najnowszej książce Stefana Dardy :) Również zapraszam, nie mam, aż takiego pazura pisząc, ale czasami coś fajnego z książki wyciągnę :D
Aj, ja również czasem muszę sobie zrobić przerwę od grozy bo człowiek zgłupieć może;). Tym bardziej, że staram się nie ograniczać tylko i wyłącznie do horroru. Choć nie będę ukrywał, że 80% poczytnych przeze mnie pozycji to właśnie groza;). Ale lubię urozmaicić sobie czasem życie jakąś biografią, przygodą lub książką stricte dla młodzieży ("Duch z Pałacu" Katarzyny Majgier albo wrócić do jakiegoś "Pana Samochodzika").
UsuńRecenzję "Domu" oczywiście widziałem! Zazdraszczam, że jesteś już po:). Chociaż z drugiej strony Ty jesteś już po, a ja jestem przed więc może to Ty powinnaś zazdrościć;P.
Pazura muszę wciąż przycinać żeby się nie zapędzać w niektórych zdaniach;). A szkoda, a szkoda;)...