Powiedzieć, że
pulpa zawładnęła moim gustem literackim to nie powiedzieć nic. I bynajmniej nie
mam tu na myśli pulpy pomidorowej, pulpy z mango czy ananasa (taki mądry jestem
bo sprawdziłem jakie rodzaje mamy żeby nie wyjść na pulpowego ignoranta). Mam
na myśli szeroko pojętą pulpę literacką. Wszelkiego rodzaju literaturę dla
ludzkich podgatunków, zwyroli, wykolejeńców, świrów (nie tylko smithowych) i
miłośników wszelkiej maści rzadkiej kupy. I tym sposobem, dzięki nieocenionemu
Sebastianowi Sokołowskiemu, w moje łapska trafiła kolejna pozycja od Phantom
Press Books. Tym razem autorstwa Roberta Cichowlasa o wdzięcznym, śpiewnie
brzmiącym i niezwykle ambitnym tytule – „Dwugłowy aligator”. O ludzie…
trzymajcie kalesony bo zafajdacie je na beżowo. Pulpą.
Ogólnie na początek,
nie mogę nie wspomnieć, że nie tak dawno temu z moim Przyjacielem (facet równie
popieprzony jak i ja), siedzieliśmy i rozmyślaliśmy że klawo byłoby napisać
kiedyś wspólnie jakąś książkę. Temat jaki na szybko wymyśliliśmy miał zaczynać się
podczas drugiej wojny światowej i dalszy ciąg miał toczyć się już obecnie.
Tytułem roboczym był „Minotaur”. Ogólnym zarysem fabularnym był szalony
doktorek, który miał w podziemiach obozu koncentracyjnego stworzyć bestię –
Minotaura. Bydlaka stworzonego na eksperymentach genetycznych. Krzyżówkę
człowieka i byka, który miał być karmiony obozowiczami. Na skutek końca wojny
wejście do laboratorium miało być zniszczone i eksperyment miał zostać pod
ziemią. Jednak w jakiś sposób wejście zostaje odkryte i droga do Minotaura
staje otworem.
No
generalnie głupota nie z tej ziemi. Ale jaka jest puenta? Ano taka, że nie wiem
za którą kanapą siedział wtedy Pan Cichowlas ale musiał być gdzieś blisko. Bo
„Dwugłowy aligator”, to nasze wymyślone po pijaku pojebaństwo, w którym pojawił
się tylko inny bohater!
Akcja powieści
Roberta Cichowlasa rozpoczyna się w podczas II Wojny Światowej w niewielkiej
miejscowości Błażejewko. Szalony ruski doktorek (zapamiętajcie bo to ważny
szczegół!), pracując na zlecenie samego Göringa (tak, Göringa. Właśnie tego,
grubego niemieckiego Göringa), sprowadzając jaja krokodyla z USA (faken tak – z
tego USA za wielką wodą), tworzy temu niemieckiemu świrowi pupila – dwugłowego
aligatora. Karmić go miał Żydami czy Polakami. No bo bestia coś żreć przecież
musi. Słabo? No to słuchajcie dalej…
Atakujące wojska
sowieckie sprawiają, że ruski doktorek zawija kitę z zamiarem ucieczki do
Argentyny na truskawki i każe wysadzić cały bunkier wraz z jego zawartością.
Mam oczywiście na myśli aligatora. I po części doktorowi się to udaje.
I tutaj
zaczyna się zabawa. Bo dalsza akcja powieści toczy się już we współczesność. A
miejsce jakim przez lata było Błażejewko, czyli kurort wakacyjny tętniący
życiem, kilka lat wcześniej zmienił status na „opuszczony” tym samym popadając
w kompletną ruinę.
I w tym
właśnie miejscu po kilkudziesięciu latach na schron natrafiają polscy
archeolodzy i budzą bestię ze snu.
Po raz kolejny muszę
oddać, że głupio mi że kiedyś „skreśliłem” Roberta Cichowlasa. Bo jak już
wspominałem przy recenzji „Upiornej uczty”, „Szósta era” okazała się zbyt B
klasowa jak dla mnie. Albo ja tak podszedłem do tematu. Bo „dwugłowy” to B
klasa najwyższej próby, a Pan Robert podczas pisania ma pióro lekkie jak faja
motyla. A tak się składa, że z Panem Cichowlasem jeszcze chwilkę wcześniej
zarwałem kilka nocek (bez względu jak homo to nie brzmi), odwiedzając pewne
„Miasteczko”. I powiem Wam – facet naprawdę potrafi pisać i widać, że pisanie
sprawia mu frajdę i z pisania potrafi sobie robić jaja. Bo sam tytuł jest w
moim odczuciu jajem wielkim jak jajca aligatora, a kolejnymi uśmieszkami jest
właśnie Ruski pracujący na zlecenie Göringa i mataczący przy tym z Jankesami
odnośnie aligatorzych jajec.
B klasa rules
bitches!!!
A więc kogo może
zeżreć nasza gadzina?
W jadłospisie ma
głównie ludzinę. To B klasa więc co ma żreć? Przecież nie będzie polował na
zwierzęta! Chociaż… Przypomnijcie sobie czyją krew pił Lestat żeby przeżyć…
Ale co
może dostać w ofercie aligator? Mamy wątek archeologów, którzy dokopali się do
bunkra. Jest wątek bzykającej się wszędzie gdzie się da parki, zboczkowatego
menela, mieszkańców pobliskiego osiedla, seksującej kiedy tylko można pary
policjantów (policjanta i policjantki – żeby nie było niedomówień). Chociaż tak
mnie teraz naszła myśl, że para policjantów (a jeszcze lepiej przerobionych na
facetów w czarnych długich sukienkach, to może być jakiś temat dla Pana
Siwca;)).
A ten
cały jadłospis to i tak tylko antipasti. Bo do Błażejewka zbliża się autokar
pełen młodzieży chcącej zagrać w paintball… A teren opuszczonego ośrodka
wypoczynkowego wydaje się być stworzony do tego idealnie.
Tak więc
– wrażeń moc.
Świetnie, że akcja
toczy się na naprawdę niewielkim obszarze. To pozwala całkiem sprytnie
rozrysować sobie „mapkę” w głowie. Nie trzeba wyobraźnią zapierdzielać po całym
mieście. Plastyczne opisy rysują nam bez problemu wiele miejsc na terenie
opuszczonego ośrodka. Mnie tym, bardziej jarała się pucha, bo przez dużą część
mojego życia miałem fazę na oblatywanie wszelkiej maści urbexów, w których
stronę większość zdrowych ludzi nawet bałaby się popatrzeć. Więc mnie
wyobraźnia tym bardziej zasuwała na zwiększonych obrotach, a obrazy przed
oczami rozrysowywały się jak zdjęcia.
Podobnie
ma się sprawa z bohaterami. Łatwo przychodzi wyobrażenie ich sobie i nadanie im
cech osobowości czy wyglądu. Bo jak już wspominałem, Pan Robert naprawdę ma do
opisów smykałkę.
Aha, w książce
natrafiamy na kilka sympatycznych smaczków. To takie puszczanie oczka dla
czytelników B klasy czy fanów Phantom Press czy Phantom Books. Kto
przeczyta/przeczytał będzie wiedział;).
No dobra, a co nie
podeszło?
Na wstępie co
przyszło mi do głowy po przeczytaniu, to fakt że książka chyba nie doczekała
się żadnej korekty. Nie wiem jak długo powieść była pisana. Wygląda trochę tak,
jakby pomysły się pojawiały, później na dłuższy czas lądowała głęboko w
szufladzie, następnie Autor sobie o niej przypominał, dopisał kilka słów ale
jednocześnie zapomniał o poprzednich wydarzeniach. Generalnie panuje spory
nieład w treści.
Naczelnym
przykładem niech będzie znaleziona w treści noga, która zamienia się w dalszej
części książki w rękę. Ot tak, po prostu.
Jest
masa, masa literówek albo błędów. Nawet nie ortograficznych ale logicznych. Tak
jakby jakiś słownik albo korektor automatycznie poprawiał wyrazy na inne.
Zdarzyło mi się nawet, że ze dwa razy musiałem przeczytać zdanie kilkukrotnie
żeby zrozumieć jego sens. I takich błędów nawet jak na B klasę jest chyba kapkę
zbyt wiele… Kilka ładnych dziesiątek.
Rozczarowuje
trochę zakończenie. Jest po prostu zbyt banalne. Zbyt proste. Ale… zostawia
chyba furtkę na… „Trzygłowego aligatora”?
Jak się bawiłem?
Rewelacyjnie! Po raz
kolejny i podczas kolejnej przygody z następnym animal horrorem czytałem treść
z uśmiechem na mordzie. Standardowo kilkukrotnie strzelałem facepalma mówiąc
pod nosem „ja pierdolę ale głupoty”;). Standardowo mój mózg po lekturze przypomina
dupę pawiana. Ale to głupoty pozytywne! Odmóżdżacz! Ja mam zbyt poważną pracę
aby jeszcze później zawracać sobie głowę w wolnym czasie dziełami Kafki,
Nietzsche czy Schopenhauera.
Jak najbardziej
polecam każdemu kto ma frajdę z siejących rozpierdziel zwierzaków, hektolitrów
krwi, seksu w najmniej odpowiednich sytuacjach. I każdemu kto z tęsknotą wraca
wspomnieniami do lat dziewięćdziesiątych i grozy niskobudżetowej. Bo ja cenię
ja równie mocno jak i poważniejsze tytuły. Ale na tych właśnie grozowych odpadkach
się wychowałem. A Autorzy oddający swoimi pracami hołd takim tytułom jakimi
zaroiło się pod koniec XX wieku, mają u mnie olbrzymi szacunek. Bez względu jak
pompatycznie by to nie brzmiało.
AAA!!! I standardem
- Shred Perspectives Works – szacun!!! Chcę album z pracami studia!!!
Jeśli tylko będzie w sprzedaży to łykam jak pelikan!
Ocena 4/10 tylko i
wyłącznie dlatego, że „pulpowatość” na więcej mi nie pozwala. Ale to oczko
poleciało w dół ze względu na tą masę i kupę błędów. Bo jak wspominałem, nawet
na B klasę jest tego kapkę za dużo:/…
Aha, Panie Robercie,
Steve Irwin z tego co kojarzę był chyba Australijczykiem;).
Moja ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz