"Przyczajeni" czyli co się czai przy czajniku


    Guy Newman Smith. Guy N. Smith. Smith. "Smithowe Świry". Sekta. Zbrojne ugrupowanie odklejeńców czczących swoje bóstwo. Wariaci na których się pluje, a oni wiedząc o tym i tak twierdzą że to pada deszcz. Tak, ja też do nich należę. Jestem jak najbardziej godzien miana "Smithowego Świra".
Bo nie da się ukryć, że Guy to legenda. Facet dla fanów horroru Klasy B znaczy więcej niż King (dla tych teoretycznie zaliczających się do klasy A). Gość który swoim artystycznym piórem, które napełniane jest nie atramentem a rzadkim kupskiem, zalał półki księgarskie w latach 90. Facet wyniesiony w Polsce na piedestał przez Phantom Press Horror. Gwiazda takiego formatu, że gdyby tylko PPH robił sesje jak Playboy, to plakat Guya byłby na co drugiej rozkładówce. Absolutna legenda.
Czy słusznie? Wiecie jak jest - jedni lubią cygańskie tańce, a inni jak im stopy śmierdzą. Tak czy inaczej legendarna legenda z legend.
Wśród swoich pozycji ma tytuły niewątpliwie naprawdę dobre (serio, serio, serio!!!), jak i padlinę (serio, serio, serio!!!). Ja chwyciłem za coś, co miało być krótkie. Miało być przerywnikiem pomiędzy innymi zajęciami.
Mamy dom na odludziu, teoretycznie cisza i spokój, najbliżsi sąsiedzi w cholerę daleko, okoliczni mieszkańcy zachowują się dziwnie, tajemne obrządki, kamienny krąg… I gdzieś obok tego wszystkiego tytułowi Przyczajeni.

"Gęsia skórka" czyli jak straszyć tych z mlekiem pod nosem

Jakiś czas temu napisał do mnie zaprzyjaźniony bloger. Zapytał, czy z okazji zbliżającego się Dnia Dziecka nie zechciałbym skrobnąć czegoś na temat książki, którą zaczytywałem się w dzieciństwie. Pomyślałem sobie "kurde, mój blog to raczej taki średnio dziecięcy... Bo najwięcej z dziećmi w moich wpisach ma wspólnego "Wataha" Tomka Siwca i scena kiedy dziki wparowują na porodówkę... Ewentualnie "Jedyne Dziecko" Ketchuma." Ale pomysłodawca akcji chyba nie do końca takimi kryteriami kierował się, kiedy prosił mnie o jakiś wpis... Generalnie swoją propozycję argumentował tym, że fajnie byłoby zobaczyć jakieś "Dzieci z Bullerbyn" pomiędzy Ketchumami na moim blogu. No więc Stary... sorry ale nie zobaczysz;). Bo jeśli wychodzić z "kingowskiego" założenia, że "tylko martwe ryby płyną z prądem", to ja standardowo musiałem pod ten prąd pójść;). Więc nie będzie tutaj łykającego LSD aby potem rozmawiać ze zwierzętami Doktora Dollitle. Nie będzie wspomnianych dzieciaczków popierdzielających boso po polach w okolicach Bullerbyn. Nie będzie wypraw po tajemniczej wyspie wykreowanej przez Verne'a. Nie będzie też chorej wizji schizofrenika Krzysia, który ganiał pluszaki po Siedmiomilowym lasie. Będzie za to coś, na co namiętnie odkładałem swoje pierwsze pieniądze aby móc dokonać zamówienia w Świecie Ksiązki. A dziecko odkładające pieniądze na książki jest raczej niepowszechnym zjawiskiem. Dlatego kiedy brakowało już funduszy, biegałem do osiedlowej biblioteki aby móc dokonać wypożyczenia. Przypominam, że widok dziecka w bibliotece też do powszechnych nie należy.
Więc jaki to tytuł który tak bardzo polubiłem?
Przedstawiam Wam "Gęsią skórkę"!