OK, przyznaję się! Nie będę ukrywał, że sięgając po
coś, co wydane zostaje pod szyldem Phantom Books Horror, oczekuję flaków, seksu,
cycków, wartkiej akcji, odmóżdżenia, keczupowej krwi, cycków, sieczki,
niewymagającej rozrywki no i tego, no, eee... cycków! Nigdy nie zawodzą! Nie,
nie cycki! Choć te także nie zawodzą... PBH nigdy nie zawodzi! Dostaję to co
dostać oczekuję. I z pełnym przekonaniem, że zostawią mi w głowie budyń, śmiało
mogę sięgać po kolejne wydawane przez nich pozycje. Ogólnie i podsumowując -
nastawiam się na rozrywkę która z wysublimowaniem ma tyle wspólnego co ryba po
grecku z Grecją albo kawa po turecku z Turcją. A kisiel, plucha i burdelisko
jakie mam we łbie po czytaniu, zostawia mnie w stanie spełnienia jak Ron Jeremy
koleżanki z planu zdjęciowego.
Podobnie było i teraz kiedy do mojej skrzynki
przyjechał "Nienazwany". Znowu nastawiłem się na flaki, seks, cycki,
wartką akcję, odmóżdżenie, keczupową krew, cycki, sieczkę, niewymagającą
rozrywkę i jeszcze trochę cycków. I można powiedzieć, że znowu dostałem
wszystko to czego oczekiwałem. Prawie. Bo nie dostałem odmóżdżenia... Bo
"Nienazwany" zupełnie nie pasuje do pnia w jakim do tej pory podążało
PBH i jego ideologii. "Nienazwany" jest bowiem naprawdę rewelacyjnym,
nie schematycznym, świetnie napisanym, wciągającym i zaskakującym tytułem!
Powiem więcej - jak dla mnie jest to absolutnie
czytelnicze (póki co) zaskoczenie roku!
Nie ukrywam, że troszkę dostałem ćwieka w dupę i po
skończonej lekturze drapałem się po łbie zastanawiając się w jaki sposób
napisać reckę. Do tej pory wszystkie pozycje wydawane przez Phantom Books
Horror opisywałem... no... specyficznie opisywałem. I w takim samym tonie
spodziewałem się utrzymać i ten wpis. No ale faken, nie da się!!!
"Nienazwany" jest tak cholernie „poważnym” tytułem, że nie idzie w
jakiś sposób z niego szydzić, a porównywanie go do B klasy ma tyle sensu co
mieszanie bigosu głową. Bo jeśli ktoś uważa B klasę za coś gorszego (na pewno
nie ja!!!), to tutaj tej B klasowości nie uświadczy. Więc idąc dalej tym tropem
- jeśli B klasy się boi, że swoją głupotą zryje mu beret, to bać się nie musi.
Bo to nie jest tytuł B klasowy! To jest kapitalne, klimatyczne horrorzysko!
Powieść rozpoczyna się w 2012 roku. Konkretnie 16
października. Kibicom piłkarskim ta data może wiele powiedzieć, bo wtedy był
(nie)rozgrywany słynny mecz z Anglią, kiedy to jakiś zapijaczony Pan Janusz w
klapkach na syrach, stwierdził że po wała zamykać dach na stadionie. Więc
wszelkie docinki dotyczące faktu, że piłkarze mogliby popierdalać po stadionie
gondolami miały jak najbardziej sens.
Fabian Sokołowski to typowy student. Lubi się
napić, zajarać fajka lub jointa, spędzić czas z kumplami. Nie różni się
zupełnie niczym od setek tysięcy studentów. Żyje z dnia na dzień, utrzymuje się
ze stypendium studenckiego, mieszka z rodzicami, ma dziewczynę. No normalny
gość. Jednak życie tego normalnego gościa ulega popieprzeniu w momencie, kiedy
dziwny, niedorozwinięty menel wręcza mu białą, zaklejoną kopertę. Kopertę o
której Fabian śpiesząc się na uczelnię zupełnie zapomina, a o której istnieniu
przypomina sobie wieczorem w domu. Kopertę, której zawartość kompletnie zmienia
życie Fabiana. Kopertę, która zawiera tylko i wyłącznie opisane datą zdjęcie.
Zdjęcie, na którym Fabian rozpoznaje samego siebie. Tylko, że siedzącego na
wózku inwalidzkim i pozbawionego nóg... Od tego momentu życie Fabiana
Sokołowskiego zaczyna się naprawdę ostro pieprzyć...
Nie, bez obaw, niczego Wam nie naspojlowałem! To
opis z odwrotu książki więc nie musicie się bać tego, że zdradziłem Wam za
dużo. Mało tego, zdradziłem Wam dużo mniej niż znajduje się nawet na
wspomnianym odwrocie książki!
No dobra, ale co dostajemy od PBH?
Ano, dostajemy dwa, grubaśne i opasłe
tomiska okraszone jak zawsze klimatyczną i robiącą mega robotę okładką,
autorstwa Dawida Blodka Boldysa. To co robi ten człowiek w swoich pracach to
jest szok. Jeśli Phantom Books Horror, kiedyś wpadłoby na pomysł wypuszczenia
na przykład kalendarza z okładkami wydawanych przez siebie tytułów
(pamiętajcie, przy pomyśle stawiam @;P), to ja w to wchodzę jak dzik w
parawany!
„Nienazwany” rozbity jest na dwa, około 300
stronnicowe tomiszcze. Z drobniusieńkimi jak kozie boby literkami. No jest co
czytać!
Zanim jednak będę pisał dalej o pozytywach
tego tytułu, to musze wrzucić małą kupkę w samo centrum tego bezowego torciku.
Bo jest coś, co od początku mi nie pasowało (choć to nie jest do końca właściwe
sformułowanie). Może bardziej właściwym określeniem będzie – drażniło. Był to
konkretnie fakt tego, że pozycja jest mega przemonologizowana (jest w ogóle
taki zwrot?!). Masa, masa rozkminek, wynurzeń, dywagacji i rozmów bohatera
samego ze sobą. Ogólnie Fabian w dyskusjach ze sobą używa tak wysublimowanego słownictwa
i tak wybujałych porównań, że mam wrażenie że bez kłopotu odnalazłby się jako
autor jakiś operetek. Sam nie wiem czemu akurat operetek ale mam na myśli, że w
towarzystwie osób pokroju Miodka, czułby się jak ryba w wodzie. Bo Fabian to
gość, który nie powie że coś go wkurwia. Powie jednak, że czuje się jakby duch
jego na rozżarzone węgle rzycią przysiadł. Ewentualnie wspomni, że coś dziś
złowrogo szumią wierzby. Taki to z niego oczytany gagatek. Ogólnie z Hamletem spokojnie mogliby uderzyć w gadkę aby zaraz po tym strzelić sobie po drinku z cykutą.
Wiele stron jest naprawdę przegadanych i
przemyślanych w rozmowach bohatera samego ze sobą. I w gruncie rzeczy to też
nie jest złe. Bo pozwala nam doskonale wejść w Fabiana (kurde, sam nie wiem czy
to trafne określenie:\...), zrozumieć jego sposób myślenia, rozterki, strach.
Ale to kwieciste słownictwo aż momentami nie pasuje do takiej pozycji… Tym
bardziej, że gdyby tak ciachnąć te, momentami dziwaczne zwroty, to książka ze
swojej objętości straciłaby chyba tom.
Ale to naprawdę jest z mojej strony
wszystko do czego mogę mieć jakiś zarzut! Reszta zasuwa tak klawo jak emeryci
do wolnych miejsc w tramwaju.
Podsumowując – kawał pierwszorzędnego towaru jak wprost z walizki
Escobara. Sporo ciekawych i niekonwencjonalnych rozwiązań. Masa rewelacyjnych
pomysłów. Aha, i co jeszcze! Należy pamiętać, że to jest powieściowy debiut
Autora! Więc wejście jest naprawdę mocne! Ogólnie wchodzi tak ostro jak
wychodzi kebab z sosem habanero…
Chwytać i się nie zastanawiać! Jest tu
wszystko co być powinno w horrorze, który zadowoli fanów B klasy jak i tych
pragnących bardziej „poważnych” horrorów. No i jest scena, kiedy naprawdę
krzywiłem się czytając. I szczerze mówię, że naprawdę nie zdarza mi się to
często… Łapać i nie dumać! Kawał cholernie dobrego czytadła!
Tymczasem ja robię sobie maluteńką przerwę
na coś kapkę innego i lecę z drugim tomem! Cieszę się na samą myśl jak Janusz z Grażyną
na 500+:).
Moja
ocena 7/10
dzięki za dobre słowa ^^!
OdpowiedzUsuń