Michał Jan
Chmielewski. Facet, z którym czuję nieokreśloną, emocjonalną więź. Człowiek,
który maluje słowem obrazy tak wyraźne jakby to były zdjęcia. Magik pióra,
który czaruje tak rzeczywiste pejzaże, że momentami migawki które widzimy z
okna własnego domu, wydają się być bardziej wyimaginowane. I robi to wszystko
tak brutalnie, że drzwi naszej emocjonalnej odporności wypieprza nie z
zawiasami ale wypadają one razem z framugami.
W moich
wpisach nie zawsze musi być groza. Przynajmniej ta stereotypowa. Z mutantami,
duchami, dzikimi dzikami, toruńską kiełbasą, zjadaniem ludzi, dojeżdżaniem ich kombajnami, rozrywaniem traktorami czy innymi „smithowymi” odpałami. Bo czasem
horror wygląda zupełnie inaczej. Nawet jeśli chwilami przysłaniają go salwy
szczerego śmiechu. Bo nie wszystko wygląda zawsze na horror ot tak, na pierwszy rzut
oka. To tak jakby zrobić najbardziej cukierkowe zdjęcie jakie tylko
udało Wam się uchwycić w życiu. Takie słodkie, sympatyczne, radosne. A później postawić je pod wentylatorem i podrzucić do góry wiadro z rzadką
kupą… To niby wciąż to samo zdjęcie ale już nie jest tak cukierkowe, prawda? I właśnie tak jest u Michała w jego
pozycji "Zrobiłbym coś złego".
I to jest właśnie prawdziwy horror...