Ketchum
jest Mistrzem. Największym, najlepszym, najbardziej niepowtarzalnym i
wyjątkowym pisarzem na świecie. Wylejcie na mnie pomyje, wiadro gówna i inne
słodycze ale dla mnie osobiście nie istnieje nikt kto tworzy lepiej. Nikt nie
trafia we mnie bardziej i mocniej nie łechta moich literackich zmysłów bardziej
niż Jack. Nikt nie wierci w moim umyśle dziury z taką precyzją jak Ketchum.
Nikt nie rujnuje mi mózgu tak, że po lekturze przypomina on pawianią dupę. Dla
mnie to Król. Nawet pomimo to, że nie potrafi kończyć... Kończyć książek. Żeby
nie było niedomówień.
I tak swoją drogą to... eh, eh, eh, sporo czasu minęło od ostatniego wpisu... Ale nie, nie zaniechałem pisania. Wciąż mam zamiar coś skrobać, pisać i wypacać. Ino czasu mało a pokus dookoła tak wiele;). Będę się starał wypuszczać różności jak tylko pozwolą warunki. Dziś na szczęście te warunki były komfortowe jak te panujące w celi Breivika.
Kiedy tylko widzę, że gdzieś w zapowiedziach pojawi się nowy tytuł Ketchuma to wiercę się jak owsik w dupsku aby tylko móc kliknąć "kup teraz" lub "zamów w przedsprzedaży". I nie ma znaczenia czy mam do czynienia z powieścią czy z opowiadaniami (które notabene w wykonaniu Jacka są bardzo słabe. Ale są napisane przez niego do cholery więc obowiązkiem jest mieć je na półce!!!). Dla mnie bowiem posiadanie nowego ketchumowskiego tytułu jest równie oczywiste jak dla Janusza rosół i schabowy z ziemniakami na niedzielny obiad. Do tego kompot oczywiście. Z wiśni.
Czego
spodziewałem się po "Zabawie w chowanego"? Niczego. Unikałem
recenzji, opisów, wzmianek. Nie miałem pojęcia z czym będę miał styczność i co
mnie spotka otwierając książkę. Wszystko co wiedziałem to tylko informacje
wyniesione ze zdawkowego opisu znajdującego się na odwrocie książki. Każdy
kolejny tytuł spod pióra Ketchuma to w naszym kraju Dzień Dziecka. A ja bardzo nie
lubię jak ktoś chce mi spieprzyć moje święto.
Powieść
rozpoczyna się spokojnie. Mamy słoneczne lato w Dead River (nazwa miejscowości
w której rozgrywa się akcja już nadaje klimatu). Główny bohater Dean
Thomas wiedzie monotonną egzystencję w swoim Zasiedmiochujogrodku i stara ją sobie urozmaicać piwkami z kumplem. W międzyczasie kombinuje jak wyrwać się z tego zadupia.
Podczas jednego z takich piwkowych spotkań poznaje trójkę nieznajomych. Nieznajomi,
którzy wkrótce stają się już znajomymi, wciągają Deana do swojej paczki i w wir
swoich zabaw. Jakie to zabawy? Kąpiele nago, drobne kradzieże, seks w miejscach
publicznych czy pożyczanie cudzych samochodów. Ot, takie pierdoły. Jednak Dean
prawdopodobnie nie zainteresowałby się grupą nieznajomych gdyby nie jedno z
nich. Casey. Szalona, seksowna, zwariowana, zbuntowana i arogancka. Szczerze
Wam powiem, że Ketchum stworzył kobietę idealną. Ciężko być wobec niej
obojętnym. I choć to Dean jest w książce narratorem i teoretycznie głównym
bohaterem to właśnie Casey skrada cały show ze stron. Bo Casey jest cholernie
intrygującą dziewczyną. Oj cholernie... Odniosłem nawet wrażenie, że moja Żona była o nią odrobinę zazdrosna;)...
Dean
jako miejscowy wieśniak staję się dla znajomych przewodnikiem po okolicy. Wraz
z nim odwiedzają najciekawsze miejsca, gdzieniegdzie zaliczają standardową
kąpiel na walca, a gdzieś znów coś buchną ze sklepu. Dean jest również kopalnią
wiedzy na temat najciekawszych zakątków. Zna fakty i ciekawostki. I legendy...
Historia
w swoim ogólnym założeniu jest naprawdę prosta. Fabuła nie wydaje się być
specjalnie skomplikowana i w rzeczywistości faktycznie taka nie jest. Ja na
przykład mniej więcej w tym miejscu zaczynałem podejrzewać co może się zacząć
dziać dalej. Standardowo nic więcej Wam nie zdradzę bo po wprowadzeniu urywam
dalszy ciąg aby nie odkrywać dalszej fabuły. Ale wiecie co? Powiem Wam że gówno
tam podejrzewałem i nic z tego co myślałem się nie sprawdziło.
Tak
prawdę mówiąc to nie mogę Wam również napisać do czego można porównać ten tytuł
bo jeśli nadal go nie czytaliście to będziecie mieli niespodziankę. Ale Ketchum
to Ketchum. Będzie świetnie.
Tytuł
rozkręca się bardzo powoli. Przez pierwsze 100 stron nie dzieje się prawie nic.
Czyta się świetnie nurzając się w zabawach, uciechach i wariactwach jakim oddają się
młodzi. Strony przerzuca się jedna za drugą i nie ma czasu na nudę. A przecież
napisałem, że nie dzieje się nic...
A
dalej zaczyna się właśnie zabawa w chowanego...
Dostajemy
już istny rollercoaster. Na górze wkurw. Na dole niepokój...
Cały
czas nadmienia się i wspomina, że nikt tak jak Ketchum nie potrafi bawić się
ludzkimi emocjami. Nikt nie potrafi w tak widoczny sposób wzbudzić w czytelniku
tak empatycznych uczuć wobec wyimaginowanej, książkowej postaci. I to jest
prawda. Facet jest niesamowity. Bez trudu przychodzi mu opisywanie w taki
sposób, że autentycznie współczujemy, żałujemy, wkurwiamy się czy zakochujemy.
W ułudzie. W nieistniejących postaciach... Ketchum genialnie potrafi grać na
emocjach. Cały czas czuć, że ta niebezpieczna bajka, która trwa w
rzeczywistości nie może być taką kolorową. Że tu zaraz coś się odjebie. Od
samego początku czuć, pomimo takiej kwaśnej cukierkowatości, że cokolwiek się
nie zdarzy, cokolwiek będzie miało miejsce to skończy się źle.
Atmosfera
w połowie książki zaczyna się drastycznie zmieniać. Z radosnej, beztroskiej
zmienia się w strasznie duszną. Klaustrofobiczną. Niesamowicie ciężką. Ta
radość próbuje się przedostać i pomachać do nas przez unoszącą się mgłę ale
opar jest tak gęsty że gówno widać.
Dostajemy
powieść, która wydaje się być typową młodzieżową przygodą. Mamy zabawę,
wariactwa, spontaniczne zachowania i nieodpowiedzialne odpały. I ta ich radość
jest tak cholernie przerysowana i wbija się w emocje bo czuć, że tragedia wisi
w powietrzu.
Dla
kogoś kto z Ketchumem miał styczność wcześniej będzie to na pewno świetna
okazja by znów się spotkać ze stuprocentową pewnością, że będzie to świetnie
spędzony czas. Ktoś kto z prozą Jacka nigdy do czynienia nie miał może być to
dobry wstęp do innych jego tytułów. Nie jest ani mocno ani słabo. Jest
idealnie.
I tak
jak wspomniałem na samym początku, dla mnie nie ma znaczenia, że Ketchum nie
specjalizuje się w zakończeniach. Pozostałe 99% książki to jest dla mnie
najsmaczniejsza z możliwych uczta. Choć nie da się ukryć, że w tym tytule
zakończenie Jack serwuje naprawdę udane.
Ketchum
po raz kolejny spełnił moje oczekiwania i wiem, że po następny tytuł będę biegł
jeszcze szybciej niż do kibla po popiciu kiszonych ogórków mlekiem.
Moja ocena: 8/10 (stopień w górę poszedł dzięki Casey)
Zabawę w chowanego dostałem pod choinkę, więc w styczniu i ja się zapoznam z tą lekturą. Po dziewczynie z sąsiedztwa jestem zachwycony Ketchumem.
OdpowiedzUsuńDaj znać jak przeczytasz:). Jestem ciekaw Twojej opinii:).
UsuńZ "dziewczyną" nie ma co porównywać tego tytułu bo nie ma tutaj nic zbliżonego do tematu. Ale to jest typowy Ketchum siedzący w czyjejś psychice. Dla mnie książka rewelka:).