Co jakiś czas nachodzi mnie ochota aby odpocząć od
trupa gęsto ścielącego się we wszystkim co czytam. Wtedy otrzepuję koszulkę z
flaków, zdejmuję oblepione krwią gogle i odkładam piłę mechaniczną na półeczkę.
Przywdziewam wtedy inteligenckie okulary (których nie posiadam), podciągam
krawat pod szyję (opis działania niczym z American Psycho) i sięgam po coś co
nie ryje mi garnka tak jak inne tytułu, które w teorii ryć go mają. I tym
sposobem moje ręce łapią z półki coś, co traktowane jest przeze mnie w
kategoriach "zaległości". Tym razem z regału zsunęła się ostatnia
część Harrego Pottera o podtytule "Przeklęte dziecko".
Szczerze, z pełną odpowiedzialnością mogę
powiedzieć - magia powróciła! Faktem jest, że nie tak silna i potężna jak we wcześniejszych
tomach ale jest, wróciła! Nadal czuć podobne emocje, kiedy jako gnojek z kakaem
pod nosem pochłaniałem kolejne tomy. Tym razem jako stateczny facet i ojciec
rodziny (już z wąsem pod nosem zamiast kakałka) pochłonąłem całą przygodę w dwa
wieczory.
Z resztą, Harry to jest Harry. To wspomnienia z
dzieciństwa, zakochanie się w czytaniu, magii słów, literach. To co zrobiła
Rowling było takim przełomem w literaturze, że można stawiać ją na tej samej
półce co Tolkiena, Verne'a, Shakespeare'a czy tego gościa od Pisma Świętego. I
nawet nie chodzi tutaj o samo uniwersum jakie stworzyła. Bardziej o fakt tego,
że ludzie (młodzież, dzieci) zaczęły czytać książki. Okazało się, że można, że
warto, że czytanie nie jest nudne. Że wspólna podróż z Potterem to naprawdę
najprawdziwsza magia.
Ja Harrego uwielbiam. Pierwszy tom przeczytałem
siedem razy. Kolejne również kilkukrotnie. Najmniej chyba "Insygnia"
bo raptem trzy. Z Harrym dorastałem, wychowywałem się. Po wielkich namowach,
kiedy Rodzice kupili mi pierwszy tom, byłem chyba w czwartej czy piątej klasie
podstawówki. Nie mogli uwierzyć, że będę faktycznie czytał. Raczej myśleli, że
podążam za tłumem i wszystkimi, którzy się Potterem teoretycznie zaczytują.
Jednak kupili. A dzieciak, który miał ślepo podążać za innymi odłożyć książkę
na półkę po przeczytaniu dwóch rozdziałów, przeczytał ją w trzy dni. Tom drugi
kupiony był kilka dni później. Każdy kolejny kupowany niemalże w dniu premiery.
Skalą tego jak wielki wpływ miał Harry na mój stosunek do czytania, niech
będzie to że niektóre tomu kupiłem za swoje pieniądze. Wskażcie na przykład
obecnie dwunastolatka, który rozbija swoją skarbonkę i biegnie do księgarni po
książkę. Tak jak myślałem - nie wskażecie... A teraz wskażcie tego, który
potrafi stracić dzień gapiąc się jak świnia po psychotropach w ekran telefonu
albo konsoli. Łatwiej, prawda? Pamiętam radość, kiedy Mama wróciła z księgarni
i przekazała mi nowinkę, że wraz z dostawą książek przyszedł też kolejny tom Pottera.
"Zakon Feniksa". Okazało się, że część książek w jakiś sposób została
zalana i pewnie będę mógł utargować jeszcze cenę. Utargowałem i wracałem z
podniszczony, najnowszym tomem i z wielkim uśmiechem na twarzy. A przecież
ostatni tom, "Insygnia Śmierci", czytałem już będąc na studniach. To
właśnie znaczy stwierdzenie "dorastałem z Harrym". Harry to część
mojego dzieciństwa i młodości. Na pewno nie przesadzę pisząc, że w pewien
sposób ukształtował mnie jako człowieka.
Kiedy pojawił się ostatni tom to mój gust literacki
zdążył się przez ten czas zmienić... Nie było już w moich upodobaniach magii.
Był mrok i czerń. Harry musiał odleżeć swoje na półce. Ale po kilkunastu
stronach czytania "Przeklętego dziecka", moje czarne serce zostało
rozświetlone. Ktoś wewnątrz niego wyszeptał cichutko "Lumos". I kiedy
blask rozświetlił moje wnętrze, na twarzy ponownie pojawił się dziecięcy
uśmiech. Bo Harry wrócił. A ja znów mogłem się przenieść te kilkanaście lat
wstecz. I wspomnieniami wracać do chwil, kiedy leżałem przykryty kołdrą z
Kaczorem Donaldem i symulowałem chorobę aby nie iść do szkoły tylko zostać w
domu i pochłaniać kolejne strony przygód Harrego. O nie, zdecydowanie nie byłem
mugolem.
OK, może jednak wystarczy wspominek i przejdę do
rzeczy, co?
Na początek czym różni się "Przeklęte
dziecko" od swoich poprzedników. Po pierwsze tym, że... nie zostało
napisane przez Rowling. Albo inaczej, Rowling nie jest jej główną Autorką.
Książka ma bowiem trzech Autorów. To po pierwsze. Po drugie, to książka pisana
jest w formie scenariusza. Wszystkie kwestie, dialogi, didaskalia są zawarte jakby
to był gotowy scenariusz do wystawiania sztuki teatralnej. I o ile przez
pierwsze 20 stron czyta się jeszcze lekko dziwnie, to dalej jest to już
totalnie nie zauważalne i sunie się po stronach jak pendolino po zaszronionych szynach.
Całość zaczyna się dokładnie w momencie, kiedy
kończą się "Insygnia Śmierci". Czyli 37-letni Harry wraz z Ginny
odprowadzają swoje dzieciaki na pociąg do Hogwartu. Spotykają tam także Rona z
Herminą, którzy przyszli odprowadzić swoją córkę. Po wejściu do pociągu, Albus
(syn Harrego i Ginny) i Rose (córka Rona i Hermiony) szukając wolnego
przedziału, zapoznają się z Scorpiusem - synem Malfoya. I o ile ta relacja jest
dla Rose nie do przyjęcia, to dla Albusa jest spełnieniem marzeń.
To właśnie wokół nich toczy się główny wątek
ksiązki (który momentami przybiera…ekhm… dziwny bieg). Zaprzyjaźniają się,
wiele ich łączy, mają podobne problemy. Ich więzi zacieśniają się bo cały tom
toczy się właśnie na przestrzeni kilku lat, a nie jednego roku jak miało to
miejsce w poprzednich częściach.
Istotnym dla fabuły jest, że nazwisko jest zawsze
jakimś ciężarem. W sumie żadna nowość ale dodając do tego, że dziecko nie
potrafi dogadać się ze swoim ojcem (jak jest to w przypadku Albusa i Harrego),
otrzymać można wybuchowy miks. Uzupełniając to chęcią naprawy
"błędów" młodości ojca (bo on wcale nie jest taki doskonały jak
wszyscy myślą), naprawdę można igrać z niebezpieczeństwem. I to mniej więcej
jest główny wątek. Albus chcąc naprawić pewne rzeczy wyrządzone przez Harrego w
młodości, robi syf niczym w toi-toiu na placu budowy. I więcej nic nie napiszę.
Może tylko tyle, że w Hogwarcie pojawi się meeeeega efekt motyla;).
Całość jest lekko zagmatwana. Nawet nie w sensie
fabularnym bo ten jest prosty jak drut. Bardziej mówię o tym, że kompletnie
porozjeżdżały się postaci. Harry jest kawałem gnoja. Hermiona to
nieodpowiedzialna baba. Ron... no debil, po prostu debil. 40-letni chłop o
psychice i zachowaniu 13-latka. Plus zmiany charakterów postaci drugoplanowych
jak Dumbledore, Snape czy McGonagall. Oni po prostu nie są sobą. To totalnie
inne postaci niż te stworzone przez Rowling. A za to co zrobiono z Malfoyem
powinno być batożenie wierzbowymi witkami po wszystkim czym popadnie. Ciota, no
ciota...
Największym plusem całości jest właśnie wspomniany
przeze mnie efekt motyla. Nie napisze co go powoduje, skąd się wziął i na czym
polega. Ale to właśnie on sprawia, że bez problemu można przenieść się do
poprzednich tomów oraz wrócić wspomnieniami do momentów i chwil, które towarzyszyły
nam podczas czytania wiele lat temu. I to jest właśnie jedna z twarzy magii
Pottera... Bo nawet jeśli ten tom nie jest doskonały, nawet jeśli do wielu
rzeczy można się przyczepić i wiele kwestii się rozjeżdża, to w momencie kiedy
uaktywnia się „efekt motyla” to cała magia powraca z tą dawna, prawdziwie
potterową mocą.
Podsumowując - nie traktujmy tej ósmej części jako
części ósmej. Potraktujmy to jako swego rodzaju epilog. Nowe doświadczenie. Coś
na zasadzie "Magicznych zwierząt". Takie uzupełnienie całości. Nową
drogę. Jeśli będziemy próbować traktować to jako kontynuację dostrzeżemy sporo rozbieżności.
Wiele spraw się nie pozamyka i zaczniemy dostrzegać sporo bezsensownych
rozwiązań. Jeśli jednak przymkniemy na to oko, to dostaniemy coś nowego. Coś utrzymanego
w magicznym (choć nie tak bardzo) świecie Pottera, Voldemorta i Hogwartu. Ja to
łykam jak młody pelikan. I pomimo faktu, że mam już ponad trzy dyszki na karku
to Harrego uwielbiam tak samo jak ten dziesięcioletni gnojek z kakaem pod
nosem.
I odpowiadając na pytanie z tytułu recki - kto
czyta te bzdury o czarodziejach? - to zazwyczaj mam ochotę odpowiedzieć - Avada
Kedavra sukinsynu!!! To jest Harry. Albo go kochasz albo nienawidzisz. Jeśli
nienawidzisz to patrz wyżej - Avada Kedavra!!!
Bo
magia powróciła!!!
Moja ocena 6/10
Dobra, będę ta wredną francą i możesz próbować trzepnąć mnie Avadą Kedavrą, ale uprzedzam, że będę się bronić :D
OdpowiedzUsuńTak to właśnie jest jak za pisanie biorą się osoby, które pojęcia o Harrym za bardzo nie mają (mówię tu o tych dwóch nieszczęsnych autorach, Rowling dała tu jedynie przyzwolenie na wykorzystanie jej historii i napisanie tej sztuki). Przyznam szczerze, że to była pierwsza od wieków książka, której po prostu nie dało mi skończyć i rzuciłam ile sił w kąt. Cieszyłam się jak głupia zaczynając czytać, ale po extra scenie z panią z pociągu i tymi odpałami Harry'ego nie mogłam kontynuować. Szkoda trochę, bo okazja była świetna do opowiedzenia historii powojennej i ogólnie powrotu do świata, a tu taki (w moim odczuciu) klops. CHOCIAŻ tak czytając Twoją recenzję zastanawiam się nad spróbowaniem jeszcze raz... jestem akurat przy 7 części w kolejnym re-readzie (ósmym w moim przypadku) i może ta 8 sprawi, że i do tej 8 części się przekonam.... sama nie wiem. Najwyżej tym razem wyrzucę przez okno i więcej do niej nie wrócę :)
Avadą Kedavrą w Ciebie nie będę rzucał bo wiesz... to zaklęcie zakazane;). Poza tym za bardzo Cię lubię żeby ciskać w Ciebie takimi czarami;).
UsuńFaktem jest, że czuć bardzo to, że jest to zupełnie inne pióro, takie nie rowlingowe. Z tego co wiem to Rowling akceptowała każdy wątek napisany właśnie przez dwójkę pozostałych Autorów tak więc... kasa Misiu, kasa;). Za jej plecami to wszystko na pewno się nie działo:).
Ja w świat Pottera uwielbiam się przenosić. I chyba nie ma znaczenia czy jest to napisane przez J.K.R. czy przez Staśka spod monopolowego. Ja po prostu uwielbiam wszystko co dzieje się w tym uniwersum. Kojarzy mi się z dzieciństwem, młodością. I czuć tą magię. Najzwyczajniej w świecie:). Tak swoją drogą to ciekaw jestem jakiegoś fanowskiego scenariusz jaki spłodzony byłby przez Staśka spod monopola;)...
Widzisz, ja paradoksalnie "Zakon" i "Insygnia" lubię najmniej. "Zakon" miał jakiś dziwny klimat. Sporo działo się poza szkołą i całość była jakaś taka... inna. "Insygnia" z kolei praktycznie nie działy się w Hogwarcie. A ja to miejsce i jego magię uwielbiałem:). Bo nie ma to jak wrócić ze szkoły, chwycić książkę tylko po to aby na jej stronach znowu znaleźć się w szkole:).
Podejdź sobie do "Przeklętego dziecka" na spokojnie. Bez zacietrzewiania się i usilnych prób zrobienia z niego ósmego tomu. Potraktuj to jako historię w której ktoś inny jest bohaterem, a całość dzieje się w świecie Pottera. I może wtedy łykniesz;).
Ufff będę żyć haha :) Wiadomo, że kasa zawsze wszystkim kieruje, na to nic się nie da poradzić. Taki Stachu napisałby historię, że skarpetki spadają, byłby gwiazdą spod monopolowego :)
Usuń"Zakon" też niezbyt mi podszedł, do "Insygni" mam kilka zastrzeżeń, głównie jeśli o śmierci chodzi :D Najbardziej podoba mi się "Więzień Azkabanu", ogólnie z każdej części mam ulubione momenty :). Ech przede mną siódma część, zobaczę jak będzie z chęciami do tej ostatniej historii :D
Myślę, że Stachowi skarpetki spadają już od dawna;). "Stanisław i Stowarzyszenie Denaturowych Wojowników";). Jakoś tak to widzę;).
UsuńMnie z kolei najbardziej podobała się "Czara Ognia" i "Książe Półkrwi". Co do "Insygnii" to też chyba kiedyś do niej jeszcze wrócę ale nie z taką chęcią jak innych tomów. Szkoły mi tam po prostu za mało:).
Bądźmy szczerzy, Stach nie ma skarpetek :D Kolejna częścią może być "Stanisław i Książę Denaturatu", tyle możliwości haha Szkoła jest tu właśnie najlepsza i to te momenty szkolne najlepiej się czyta :D Do "Czary Ognia" zaczynam się powoli przekonywać, odkąd Pani w bibliotece powiedziała, że to jej ulubiona część i zrobiła mi szczegółowy wykład na ten temat :)
Usuń