Guy Newman
Smith. Guy N. Smith. Smith.
"Smithowe Świry". Sekta. Zbrojne ugrupowanie odklejeńców czczących
swoje bóstwo. Wariaci na których się pluje, a oni wiedząc o tym i tak twierdzą
że to pada deszcz. Tak, ja też do nich należę. Jestem jak najbardziej godzien
miana "Smithowego Świra".
Bo nie da się ukryć, że Guy to legenda. Facet dla
fanów horroru Klasy B znaczy więcej niż King (dla tych teoretycznie
zaliczających się do klasy A). Gość który swoim artystycznym piórem, które
napełniane jest nie atramentem a rzadkim kupskiem, zalał półki księgarskie w
latach 90. Facet wyniesiony w Polsce na piedestał przez Phantom Press Horror.
Gwiazda takiego formatu, że gdyby tylko PPH robił sesje jak Playboy, to plakat
Guya byłby na co drugiej rozkładówce. Absolutna legenda.
Czy słusznie? Wiecie jak jest - jedni lubią
cygańskie tańce, a inni jak im stopy śmierdzą. Tak czy inaczej legendarna
legenda z legend.
Wśród swoich pozycji ma tytuły niewątpliwie
naprawdę dobre (serio, serio, serio!!!), jak i padlinę (serio, serio,
serio!!!). Ja chwyciłem za coś, co miało być krótkie. Miało być przerywnikiem
pomiędzy innymi zajęciami.
Mamy dom na odludziu, teoretycznie cisza i spokój,
najbliżsi sąsiedzi w cholerę daleko, okoliczni mieszkańcy zachowują się
dziwnie, tajemne obrządki, kamienny krąg… I gdzieś obok tego wszystkiego
tytułowi Przyczajeni.
Fabuła jest prosta jak lufa T-34.
Główny bohater nowelki (bo 170 stron to nie powieść,
prawda?!) – Peter Fogg (ciekawe czy nazwisko jest przypadkowe biorąc pod uwagę
praktycznie nieustanną mgłę jaka towarzyszy bohaterowi), cierpiąc na chwilową
niemoc twórczą, postanawia zabrać swoją rodzinę i wyjechać na kilka miesięcy na
zadupie aby znaleźć natchnienie. Pakuje żonę i syna i wyjeżdżają do Zasiedmiochujogrodku
w odległych górach Walii. Najbliżsi sąsiedzi mieszkają kilka kilometrów za
mrocznym lasem widocznym z okien, a zaraz obok na niewielkim wzniesieniu
znajduje się tajemniczy kamienny krąg. Jak z czasem się okazuje (i chyba nawet
nie zaspojleruję bo chyba tylko czterolatek by się tego nie domyślił),
tajemniczy krąg w centrum którego znajduje się kamienny ołtarz, to nic innego
jak miejsce w którym druidzi składali swoje krwawe ofiary. I jak się szybko
okazuje, składają nadal. A pierwsza przekonuje się o tym śnieżnobiała kotka
rodziny Foggów. I dalej to jakoś idzie… Kolejne ofiary w kamiennym kręgu,
nieustanny strach żony Petera i ich dziecka, opryskliwi sąsiedzi, mieszkańcy opowiadający
legendy i okoliczne chore historie, dziwna aura miejsca. Całość doprowadza do
sytuacji, że Peter ostatecznie w domu zostaje sam…
I tym sposobem generalnie streściłem Wam trzy
czwarte „Przyczajonych”…
Jakie są plusy?
Dobry klimat robi dom na odludziu. Z resztą jak
zawsze w każdej książce. Temat jest sklepany jak siodło Tatara ale nie da się
ukryć, że zawsze łatwo wciągnąć się w klimat takiego odludnego, wiejskiego,
zapuszczonego domeczku. Gdzie jesteśmy odcięci od świata (książka napisana jest
w 1982 roku więc bohaterowie Guya nie mają telefonów komórkowych), nie ma internetu,
najbliżsi sąsiedzi szmat drogi dalej. Kiedy spadnie śnieg bohater jest totalnie
uziemiony bo nie może przedrzeć się przez jego zaspy. Samochód zostaje
sparaliżowany…
Ogólnie każdy tytuł utrzymany na taką modłę raczej
bez względu jak byłby słaby to tak czy inaczej ostatecznie z lepszym lub
gorszym skutkiem się wybroni.
Jednak co jest największym i nie podlegającym
żadnym wątpliwościom plusem? Jest to fakt, że „Przyczajeni” są po prostu krótcy…
I tym sposobem płynnie możemy przejść do minusów…
A minusów jest hohoho…
Wszystko w „Przyczajonych” jest tak cholernie
płaskie… Psychika bohaterów, ich zachowania, dialogi, sposób myślenia… Faken,
to jest tak płaskie jakby było napisane przez klasowego gamonia na długiej
przerwie, a nie przez Mistrza Guya. Przemyślenia jakie ma główny bohater to
rozkmniki o głębokości dziury na plaży wykopanej szpadelkiem przez trzylatka. Bo
kto po odnalezieniu zwłok kota na ołtarzu ofiarnym może pozwolić sobie na myśl
w stylu „kurde, trzeba mu będzie kupić drugie zwierzątko żeby nie tęsknił za
starym”. Serio. To jest myślenie Petera Fogga.
Masa błędów logicznych, bagatelizowanie wszystkiego
i olewanie. Bohater zachowuje się tak jakby nienawidził swojego dziecka, a z
żoną był z przyzwyczajenia.
Postaci są tak bez charakteru jakby rozjechano je
walcem. Sympatię większą odczuwa się do papieru śniadaniowego po kanapce zaraz
po wyrzuceniu do śmietnika niż do któregokolwiek z bohaterów. Są po prostu
nijacy.
Co jeszcze? Sięgając po horror, chcecie horror
przeczytać, prawda? No to tutaj go nie dostaniecie… Ale jak to? Ano srak to!
To bardziej obyczajówka. Gdzieś tam jest jakieś
napięcie, cały czas coś się dzieje, gdzieś niby nieustannie czai się zagrożenie
i odczuwa się niepokój ale ostatecznie nie wynika z tego żadna grubsza sprawa. Guy stara się grać na emocjach. Próbuje bawić się nastrojem,
hałasem, atmosferą i klimatem. Ale kurła, no nie wychodzi mu to… Jak dla mnie
horrorem „Przyczajeni” nie są. A tym bardziej takim do jakich przyzwyczaił Guy.
Gdzie powinno się roić od krwi o konsystencji keczupu, sylikonowych cycków,
plastikowych potworów, gumowych noży, lasek w samych stanikach biegających po bagnach i psychopatów o maskach na twarzach jak z odpustowego
bazaru.
No i zakończenie… Finisz jest tak żałośnie słaby,
zawodzący i totalnie z czapy jakby ktoś, podmienił Guyowi ostatnie strony
maszynopisu na chwilę przed oddaniem całości do wydawcy… Zakończenie jest… no
złe jest. Zawodzi totalnie i jest mega oczywiste.
Mam jeszcze rozkminkę na temat okładki.
Ciekaw jestem jak wyglądał dobór jej do tytułu. Bo
pasuje tak jak mokasyny do dresu z trzema paskami.
- Andrzej, weź no narysuj jakiś obrazek na okładkę.
- ale jaki? Nie kojarzy mi się nic do tytułu
„Przyczajeni”! Co mam narysować, jakiś ludzi w krzakach czy coś? Będzie
wyglądało jakby srali… Czy na dachu jakimś? To jak zboczeńce jacyś będą wyglądać…
- a nie wiem… ryja jakiegoś narysuj. Strasznego
jakiegoś takiego możesz namalować.
- ale ryja?! Czemu akurat ryja Janusz?!
- No nie wiem no, po co dopytujesz?! Masz lepszy
pomysł?! Narysuj ryja jakiegoś i tyle! Terminy gonią, a Ty mi dupę teraz
trujesz zamiast po prostu tego ryja narysować.
- ale faceta tego ryja narysować?
- ryj faceta był w poprzednim tomie. Babkę jakąś brzydką z ryjem takim brzydkim
machnij!
No i Andrzej narysował… Tego ryja...
Reasumując – „Przyczajeni” są słabi nawet jak na
Guya…
Moja ocena 3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz