Nie
przestajemy spełniać marzeń! A kolejne ziściło się kilka dni temu w sercu
(tamtego dnia) Krakowa! Gdzie konkretnie? Krakowska Turon Arena grzmiała ponad
dwudziestoma tysiącami hukających metalowych serc. Na scenie grzmocili Ironi!
Kiedy
po raz pierwszy w życiu usłyszałem Maidenów?
Lepiliśmy
z kumplem kasetę na dyskotekę klasową. Konkretnie czwarta klasa podstawówki. Gnojki
ze smarkami pod nosem ocierające kakao z niewidocznych wąsów. Zgrywaliśmy tam
jakieś taneczne badziewia w stylu Modern Talking, Spice Girls albo cholera wie
czego jeszcze. Ogólnie sprawa nie była taka prosta, bo czailiśmy się jak
pedofile pod placem zabaw, z dyktafonem przytkniętym do głośnika radia i kiedy
zaczynał się utwór to włączaliśmy nagrywanie. Później dopiero szła weryfikacja
czy akurat ta piosenka nadaje się na dyskotekową kasetę czy nie. Czasem nawet
nie trzeba było jej słuchać do końca żeby wiedzieć, że to jednak nie był złoty
strzał tylko cios rzadkim kasztanem prosto w czoło. W takich sytuacjach
przewijaliśmy taśmę w odpowiednie miejsce i czekaliśmy jak radio nada kolejny
hit. I tacy przyczajeni siedzielibyśmy pewnie przy tym radiu dalej... Ale zupełnym
przypadkiem rozpracowaliśmy, że magnetofon potrafi przegrywać z kasety na
kasetę. No i wtedy fabryka ruszyła! Dwoje dziesięciolatków, którzy muzykę znali
tylko z niedzielnego "Ziarna", poczuli się władcami muzycznego
świata. I tak tasowaliśmy tymi kasetami, aż w nasze dłonie wpadła dziwna kaseta
z jakimś potworem wychodzącym z grobu, który trzyma jakiegoś typa za gardło.
Tak z perspektywy czasu myśląc, to już wtedy powinno nam dać do myślenia, że
taka ilustracja jest raczej mało dyskotekowa. Ale puściliśmy jakiś utwór na
chybił trafił... No i trafił na "Mother Russia". A ja zakochany
zapętałem sobie ten kawałek raz za razem na swoim walkmanie. A Ironi jak
niespodziewanie pojawili się w moim życiu tak trwają do dziś.
No
ale to tyle wypominek, bo ja chcę Wam w kilku słowach zrecenzować jak było u
Krakusów i co działo się na koncerciwie!
Swoją
drogą, aż dziw że dopiero teraz, pierwszy raz w życiu udało mi się pojawić na
koncercie Ironów. Przecież chłopaki grają regularnie, mniej więcej co dwa lata
w Polsce. Mało tego, przecież kilka lat temu pojawili się w Łodzi! A ja
zupełnie nie mam bladego pojęcia czemu nie poszedłem wtedy na koncert. Zamiast
tego, specjalnie po pracy, podjechałem okrężną drogą do domu mijając naszą
łódzką Atlas Arenę i wystając tam jak psychol, próbując nasłuchiwać czy
cokolwiek dojdzie moich uszu… Ech, debil…
Tym
razem jednak nic nie mogło stanąć już nam na drodze do wyjazdu, a bilety na
koncert były naszym wspólnym prezentem gwiazdkowym.
Ale
może w końcu do puenty co, bo w sumie droga pozyskania biletów i historię mojej
miłości do żelaznych dziewic macie pewnie w dupsku, prawda? No to do rzeczy!
W
Tauronie zameldowaliśmy się koło 18. Kręciliśmy kółka jak nienormalni bo w
sumie sami do końca nie wiedzieliśmy po jaką cholerę przyjechaliśmy tak
wcześnie. Może liczyliśmy, że suport w postaci Tremonti zrekompensuje nam
wyrobione kroki. Ale chłopaki tak zryli beret, że stwierdziliśmy że jeszcze
porobimy kilka kółek po Turonie. W międzyczasie postanowiliśmy kupić piwo,
które okazało się bezalkoholowym kasztanem. Tak swoją drogą (nie)sprzedaż
alkoholu na koncercie organizowanym przez Live Nation to chyba jakaś religia…
Po raz kolejny nie było nawet piwa. A zakaz sprzedaży złocistego trunku na
koncercie kapeli, która sama posiada swoją markę browca to trochę
samowydymanie… Ale znowu odbiegłem, prawda? No dobra, już wracam..
Po
Tremonti, z czystym sumieniem można było już zając miejsca i na spokoju cieszyć
się tym na co czekało się całe życie!
I
w krótką chwilę po „Doctor, Doctor” legendarnego UFO i po przemówieniu
Churchilla, przy riffach „Aces High” nad scenę wzleciał słynny Spitfire. I to
był tylko wstęp do rozpierdzieliny jaką mieli zaserwować Maideni! A wylatujący
na scenę Bruce, który spokojnie zabiegałby szatana, był tego stuprocentowym
potwierdzeniem. Świr!
Kawałków
w trasie koncertowej jest 16. 13 plus 3 bonusowe. Z tego co patrzyłem w
setlisty z innych koncertów to nie różnią się one praktycznie niczym. Ale mimo
wszystko dostaliśmy coś specjalnego! Po kilku tematycznych kawałkach jak
właśnie „Aces High”, „Where Eagles Dare” czy „ 2 Minutes to Midnight”, Bruce
zrobił króciuteńką przerwę. I chyba gdzieś tam wszyscy przeczuwali, że to może
być magiczny moment. W kilku słowach nawiązał do Spitfire’a, który pojawił się w
pierwszym kawałku, wspomniał naszych lotników z 303 dywizjonu i powiedział, że
nie ma nic ważniejszego od wolności, a my wiemy jak o nią walczyć. I po tym nie
mogło chyba wybrzmieć nic innego niż „Clansman”! A ilość owacji jakie Bruce i
cali Ironi dostali za te kilka słów dotyczących naszej historii są
niepoliczalne. I nie kurwa, nie było to żadne zasrane nawiązanie do wolnych
sądów czy innych bzdur, które sensaci próbują upchnąć gdzie się da.
Dalej
było już tylko piekło.
Po
wspomnianym „Clansmanie” nie mogło zabraknąć Eddiego, który wkroczył na scenę
przy dudniącym „The Trooper” ponapierdzielać się z Brucem na szable. Nie
zabrakło także olbrzymiego Ikara, który pojawił się przy „Flight of the Icarus”
i nie zabrakło płomieni którymi Dickinson buchał z miotaczy. Na samym końcu zza
sceny wyłonił się GIGANTYCZNY Eddie, który rósł z każdą sekundą końcowego „Iron
Maiden”.
Każdy
kawałek okraszony był odpowiednim motywem i oprawą. Nie było to stereotypowe
darcie ryjca przez faceta na scenie ale każdy utwór można porównać do
teatralnego spektaklu. Bruce po każdej piosence przebierał się w inne ciuchy
nadając utworowi odpowiedni klimat. Generalnie kreacji przybrał około
dziesięciu. To nie był koncert sam w sobie. To był mega spektakl!
A
jak od strony muzycznej? Szczerze? Faken… Chyba lepiej niż kiedyś!
O
ile chłopaki ze sprzętem wiadomo, że radę dawać będą zawsze o tyle w przypadku
wokalistów jakaś obawa tli się zawsze. I kurde no… Bruce skowycze, wibruje i
wyje tak samo jak wtedy gdy nagrywał „Number of the Beast”! Albo jeszcze
lepiej!!! Nic facetowi nie ubyło i sam nie wiem skąd w takim ciałku taka potęga
w płucach! Mistrz! Bezsprzecznie moja pierwsza trójka wokalistów
wszechczasów!!!
Chciałbym
mieć w wieku 60 lat taki motor w dupsku, a możliwe to będzie w moim przypadku
chyba tylko po wypiciu butli Laxigenu. Serio! Ilość skoków jakie wykonał Bruce
podczas koncertu oscylowała w okolicach 50. No szatan. Żywa reklama parku
trampolin.
Najśmieszniejsze
jest to (czego nie omieszkała skomentować moja Kobietka), że chłopaki skończyli
grać koncert o 23. Pewnie zanim wrócili do domu, poogarniali się, zasnęli to
było koło 2. Na następny dzień śmignęli pograć w piłę na stadionie Hutnika, a
wieczorem znowu zagrali kolejny koncert. I w tym momencie pojawia się pocisk
mojej Żony, która mówi – widzisz, a Ty po meczu jesteś tak zmęczony, że o 22
już spać musisz!
Chłopcy
cieszą się z tego tak samo jak cieszyli na samym początku. Nie widać po nich
totalnie zmęczenia i znudzenia. Są niesamowici i kasują wszystkie obecne,
próbujące się wybić kapele, dla których szczytem show jest stanie i machanie
łbem w rytmie napieprzających bez składu werbli. Gers to wariat o zwinności
Elastyny z Iniemamocnych i ruchach Kobiety Kota, Harris wciąż strzela z gitary
jak z karabinu, w przypadku Murraya i Smitha zupełnie nie zaskakuje, że są
jednymi z najlepszych gitarzystów wszechczasów. A tak kobylastej perkusji jak
ma Nico nie widziałem nawet w snach! To, że on to ogarnia jest czymś nie do
pomyślenia. A nie można zapominać, że jest najstarszy z całej grupy i za kilka
lat stuknie mu 70.
Cieszę
się, że setlista koncertowa była tak do bólu przewidywalna i klasyczna.
Pominięto dwa ostatnie albumy i odgrywano głównie legendy z lat 80 i 90. Nie zabrakło
„Run to the Hills” (który zamknął koncert), „Sign of the Cross”, czy „Fear of
The Dark". Klasyka Panie,
klasyka.
Czy
czegoś mi zabrakło? Zabrakło mi mojego pięcioletniego maniaka Eddiego, który z
radości dostałby spazmów jakby tylko usłyszał "Clansmana"... I opcji
innej nie ma - następnym razem zabiorę go ze sobą nawet jakby bilety miały
kosztować tysiaka.
Z
każdym kolejnym rokiem muzyka się kończy, a ja cholernie się cieszę, że
wszystko to czego udało mi się doświadczyć tego dnia, zostanie ze mną do końca
życia. I szczęśliwym pierdnięciem szatana jest, że dawno, dawno temu któremuś z
nas wpadła w ręce ta dziwna kaseta z potworem na okładce…
W
skrócie – jeden z najważniejszych wieczorów mojego życia. A jego zwieńczeniem
był wiszący na niebie krwisto czerwony księżyc, który wynurzył się zaraz po
zaćmieniu. Przypadek? Nie sądzę.
Scream for me Cracow!!! Scream for me Poland!!!
Byłam w 2016 we Wrocławiu, ale i tak zazdroszczę, bo z chęcią zobaczyłabym ich jeszcze raz �� Są zajebiści ��
OdpowiedzUsuńJest ku temu szansa bo grają systematycznie;). Średnio co 2 lata mamy ich w PL:). Ja na następny idę bankowo:D
UsuńJa chyba też się skuszę :)
UsuńChociaż Maideni to nie jest mój ulubiony zespół, to w ścisłej 10 pewnie by się zmieścili. Fajna sprawa taki koncert, chociaż jak patrzyłem na setlistę, to cieszę, że mój ukochany KULT potrafi bite trzy godziny zagrać ponad 30 utworów. Ale jak napisałeś, super, że spełniłeś swoje marzenie. Ja na szczęście mam ten komfort, że Kazik z którąś ekipą w Lublinie jest praktycznie co roku :)
OdpowiedzUsuńChyba po delikatnej zjebundzie czas w końcu Ci odpisać;). Urlop mi się przedłużył ździebko, nie ciśnij już;).
UsuńAjronki u mnie są w zdecydowanym TOP3:). Myślę, że mogą walczyć nawet o TOP1;).
Co do koncertu to też nie jest typowy koncert. To bardziej spektakl. Teatr. Więc po takim show jestem w stanie przełknąć tą krótką setlistę:). Choć nie da się ukryć, że był to najkrótszy koncert na jakim miałem okazję być:/.
Co do Kazika to mam mega kumpla i fana właśnie Kultu. Do tego stopnia, że wpuszczają go nawet na zaplecza czy cholera wie gdzie jeszcze ale foty wrzuca niesamowite:). Mało tego, nawet na okładce płyty jest więc sam rozumiesz;). Gość ma chody;).
Miło wiedzieć, że jednak żyjesz :P Wiem, że Dziewice robią mega szoł zawsze. Doskonale Cię rozumiem, że jesteś gotów nawet tylko 5 minut posiedzieć na koncercie, ale ważne jaki to koncert. Marzenia trzeba spełniać i bardzo się ciesze, że jedno z nich udało Ci się spełnić.
UsuńA co do Kazika, to ja swoje marzenie spełniłem i mam z nim fotkę (teraz nawet już 3), mam jego autografy na płytach i nawiązałem współpracę z wydawnictwem Kosmos Kosmos, które właścicielem jest jego syn i synowa.