"Folk" czyli ćpuny, Bieszczady, krew, smród, fekalia i kurs gotowania


     W temacie poczynionych recenzji, które dotyczą przeczytanych przeze mnie pozycji, jestem w tak czarnej dupie i tak głębokich jej otchłaniach, że w mroczniejszych zakamarkach być się już nie da. Mam przez to mega wyrzuty sumienia. Wobec Autorów książek, którzy pewnie czasem na reckę czekają. Wobec osób które odwiedzają bloga i wypatrują kolejnych wypocin. I wobec samego siebie. Że po prostu daję strasznie dupala. Ale poważnie, czasu mam ostatnimi czasu tak mega niewiele, że sam nie wiem kiedy zlatują mi te dni.

No ale już przechodzę do rzeczy. W sensie do mięsa. Co w przypadku recenzji tego tytułu będzie bardzo adekwatnym określeniem. Bo mięso jest w znacznym stopniu tematem wiodącym.

Powiem szczerze, że zastanawiam się jak w subtelny i delikatny sposób rozpocząć ten wpis. Ot tak, żeby nikogo nie zniesmaczyć. Żeby to był tylko taki aperitif. Taka przystawka przed rozwinięciem. Taki delikatny wstęp niczym smyrnięcie fają motyla. I może zacznę od czegoś na co natrafiłem kiedyś w necie. Był to konkretnie artykuł dotyczący jakiegoś gwałtu (miało być delikatne preludium, taaa…). Nawet nie pamiętam jakiego miejsca dotyczył ale chyba Włoch. Z resztą jest to zupełnie nieistotne. Ale clue całej wypowiedzi był komentarz jakiegoś typa, który wspomniał, że zamiast jechać do Włoch to lepiej udać się w Bieszczady bo tam nie gwałcą. Że tak zapytam... A "Folk" toś ty czytoł? Bo jeśli nie, to parafrazując klasyka "Don't fuck Sherlock".

      Na warsztat wjeżdża "Folk" autorstwa Tomasza Czarnego i Marcina Piotrowskiego!

Od razu na wstępnie wspomnę, że czytanie „Folku” jest ryzykowne jak skakanie z tysiąca metrów z plecakiem pełnym cegieł. Poważka! Totalnie nic nie jest Was w stanie przygotować na to co przeczytacie. Ani żadna recenzja. Żadna rozmowa z kimkolwiek kto przeczytał tytuł. Żadne opisy. Nic. Najlepiej przekonacie się sami. Autorzy nie pojechali po bandzie. Oni ją skasowali i zmiażdżyli, przeżuli i wyrzucili na śmietnik. Tu nie ma już co przekraczać bo po prostu wszystkie bariery zostały zmiecione.

Przede wszystkim na dzień dobry wita nas przeklimatyczna okładka. Niby zgrana, niby motyw oklepany ale jest przecudna w swojej prostocie. I w sumie tajemniczości. Ja widziałem tam klimat jak z Teksańskiej Masakry. I faken, dużo w sumie fabularnie się nie rozjechałem… Tym bardziej, że wrzeszczy na mnie ostrzeżenie „18+”.

Co do fabuły – no też nie jest wysublimowana jak pocałunek francuskiej lafiryndy czy irlandzkiego żula. Rozpoczęcie to temat szukający tylko pretekstu, aby w jak najszybszy sposób wygonić bohaterów na zadupia zadupi i zacząć ich tam poddawać rozmaitej maści rozkoszy.
I tym sposobem poznajemy młodą narkomankę (choć bardziej należałoby określić ją ćpunką) – Jowitę, oraz jej chłopaka, byłego narkomana który wyszedł już z nałogu – Maćka. Po kolejnym już odlocie Jowity, kiedy to znajduje się na skraju śmierci, Maciek postanawia uratować ją w sposób ostateczny. Podejmuje radykalny krok o zabraniu ukochanej siłą w Bieszczady. Z dala od cywilizacji, od dealerów, od komputerów, sklepów, telefonów i innych cudów techniki. Natomiast blisko przyrody, odgłosów natury i wyciszenia. Wydetokszenia się (jest w ogóle taki zwrot?!). Jednak kilka rozdziałów później okazuje się, że plan Marcina i Jowity może się nie udać. A stać za jego niepowodzeniem będą mieszkańcy okolicznych rubieży.
I jeżeli początkowe kilka rozdziałów, przynajmniej w teorii nie przynosi niczego ciekawego, to później tęskni się za spokojem i beztroską początkowych kilkunastu stron.
Autorzy mieli chyba tylko i wyłącznie jedno założenie. Zaszokować czytelnika. No i powiedzieć, że to się udało to nie powiedzieć nic.
     Wygląda to trochę tak jakby chęcią do powstania "Folku" był fakt stworzenia kilku zdań wstępu aby później móc bez żadnych granic pławić się w fantazjach wszelkich tortur. Naprawdę wszelkich. Tych które są w Waszych głowach i tych, które do głowy w życiu by Wam nie przyszły.

Tytuł zawiera największe zwyrolstwa, popieprzeństwa i chore akcje jakie dane mi było w życiu przeczytać! Nie żartuję i mówię jak najbardziej poważnie!
     Ilość flaków, krwi, fekaliów, seksu, zwyrolstw, zbezeceństwa wszelkiej maści, chorych odklejek jest niepoliczalna!
Ciekaw jestem jak wygląda proces twórczy takiego tytułu. Czy najpierw tworzy się checklistę, gdzie pisze się podpunkty z najbardziej „objechanymi” akcjami jakie mają zawrzeć się na stronach książki, a później wplata się je w fabułę? Czy leci się spontanicznie i tworzy wszystko na szybko tak jak podpowiada głowa? Bo serio, wiele z tych kwestii jest tak odklejonych, że chciałbym być biernym słuchaczem dialogów pomiędzy Tomkiem i Marcinem kiedy wymieniali się pomysłami dotyczącymi fabuły czy akcji jakie będą miały miejsce.

- bo wiesz, ja sobie tak myślałem, że on weźmie tego kija i…
- no super pomysł tylko, że ten kij to będzie taki ponadziewany gwoździami! Wiesz, jak maczuga jakaś! Ale i tak najpierw zamoczy go w tej wrzącej smole, a później…
- o, skąd Ty bierzesz takie fantastyczne pomysły?! I jak oni znajdą wtedy tamte zwłoki to ugotują…
- tak, tak! Kisiel ugotują!
- tylko, że ona będzie ten kisiel ze smoły jadła, dobra?! Mogę tak napisać, że to był kisiel o smaku smoły?!
- no dobra, ale o jakim smaku będzie w takim razie budyń?
- a pamiętasz tamtego Andrzeja co jego wątek był w trzynastym rozdziale…?
- noooo… Ty to masz łeb!

Serio, chciałbym móc przysłuchiwać się tym rozmowom siedząc w wygodnym fotelu umieszczonym w rogu pomieszczenia i sączyć whisky. Sądzę, że mogłoby to być doznanie graniczące z uczestnictwem na koncercie Elvisa. A ja naprawdę bardzo lubię Elvisa.

Choć jeśli tak pomyślę sobie na spokojnie to zabrakło mi tylko jednej kwestii (no może dwóch) aby, aby książka była jeszcze bardziej chora. Choć zarówno jedna i druga została tak jakby delikatnie napoczęta;). Ale jeśli którykolwiek z Autorów miałby ochotę dowiedzieć się co mam na myśli to śmiało piszcie;).

Mam poczucie, że chłopaki podczas pisania mieli mega, mega, mega ubaw i zabawę. I to cholernie czuć. A każdy miłośnik „Ludzi z bagien” Edka Lee, trylogii „Poza sezonem” Ketchuma czy filmowych „Wzgórza mają oczy”, „Teksańskiej masakry” czy „Drogi bez powrotu” posika się (albo nie tylko) z radości. Całość wywraca flaki jak sajgonki smażone na oleju spuszczonym z żuka. Naprawdę, tak jak mówiłem już na początku – tytuł zawiera najbardziej obrzydliwe i odjechane akcje jakie czytałem ever! Kilka akcji było tak wykręconych, że musiałem walnąć łbem o ścianę bo mój gar przestawał to wytrzymywać.
Powiem Wam, że ja nie miałbym za wała odwagi aby taki tytuł podpisać swoim nazwiskiem;).

Medianę według moich skomplikowanych wyliczeń całkowo–procentowych, gdzie należy wspomnieć iż z uwzględnieniem promilowych wskaźników, które podzieliłem przez liczbę PI, która zaokrąglona została do przyspieszenia okołoziemskiego, wyliczam na sześć! Nawet z plusem! Ale w dziesięciostopniowej skali;). Ja bawiłem się zacnie. Pomimo, że wytrzepało mnie jak menela na delirze.

Podsumowując:

Wartość literacka - minus miliard
Ubaw - plus dziesięć miliardów

Moja ocena: 6/10

5 komentarzy:

  1. Mnie tez ostatnio życie wessało i brak czasu na przyjemności. Czasem jednak trzeba znaleźć parę minut choćby po to by przeczytać takie recki- dajesz czadu za każdym razem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie ubolewam nad tym brakiem czasu:/... To też nie do końca tak, że po powrocie z pracy się lenię i nic nie robię (żeby nie było;)). Ale wraz ze zbliżającą się zimą startują też inne zainteresowania i pisanie czy czytanie nie idzie już tak sprawnie;).
      Co do recki - dziękuję:D. Cieszę się, że się podobało;). Co jak co ale pisać głupoty to ja umiem;). Może jakaś głupkowata B-klasa by się napisała;)...?

      Usuń
  2. No i zadałeś mi ćwieka. Z jednej strony napisałeś, że to najbardziej ekstremalna książka jaką czytałeś. A wiem, że masz za sobą całą klasykę klimatów gore. I tym mnie mega kusisz. Z drugiej strony, wartość literacką oceniasz fatalnie. I co ja mam zrobić? ������ Póki co ogarnę pana Lee.
    P.S. Nie wiem jak to zrobisz, ale zdecydowanie musisz częściej wrzucać swoje wpisy. Po pierwsze uwielbiam Twój styl pisania, a po drugie jesteś dla mnie inspiracją i encyklopedią świata horroru i makabry, po którym ja dopiero nieśmiało stąpam. To tak do przemyślenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą całą klasyką w klimacie gore to bym nie przesadzała ale faktem jest - "głupot" to już się w życiu naczytałem;). I tak, to jest zdecydowanie najbardziej chory piece of shit jaki w życiu ogarniały moje oczy:D!!! Serio!!!
      Edka Lee nie ma co ogarniać. On wchodzi jak dobrze schłodzony Jack Daniels;). W sumie wszystko od Lee jest bardzo dobre. Nawet "Golem" który jest czasem dojeżdżany naprawdę trzyma dobry wysoki poziom.
      Coś tam będę próbował ogarniać we wpisach;). Tak więc nawet to nie musi być pod rozwagę:). Po prostu czasu najzwyczajniej brak:/... Ale postaram się coś z tym zrobić:).

      Usuń
    2. Dzięki Tobie poznałem Chmielewskiego. W dużej mierze zachęciłeś mnie do Lee i Ketchuma. Więc jesteś dla mnie drogowskazem :)

      Usuń