Zdecydowanie jedna z lepszych
książek jakie dane mi było przeczytać w ostatnim czasie. Mało tego,
przeczytałem ją po raz drugi.
Cholernie sentymentalna podróż w
czasy dzieciństwa, dojrzewania czy dorastania, że miałem wrażenie że jest
napisana o mnie i grupie moich przyjaciół.
Historia o dorastaniu w klimacie
blokowiska, które dla dzieciaków jest niczym innym jak małym miasteczkiem.
Opowieść o dojrzewaniu, pierwszych miłościach, bójkach, przyjaciołach,
"wrogach". Wchodzących do użycia IBMach, Amigach, Commodore i
nowinkach technologicznych. Historia o tych biedniejszych i bogatszych.
Opowieść o przesiadywaniu w bazie, bieganiu od rana do wieczora z drewnianymi
pistoletami, zbieraniu kolorowych naklejek z owoców i puszek po piwach aby
powiększać kolekcję na regałach, zajadaniu się dzikimi owocami z pozostałości
okolicznych osiedlowych sadów, zabaw w berka i chowanego. Opowieść o robieniu
głupot podczas dzieciństwa (bo czy największym cudem dzieciństwa nie jest
właśnie to, że je przeżyliśmy?). Historia o marzeniach i pogoni za nimi. O
prawdziwych przyjaźniach. O wartościach, które zostają w człowieku na zawsze
jeżeli tylko dorastał w takim otoczeniu. Historia o szczęściu i żalu. Podróż
przez masę radosnych i śmiesznych wspomnień oraz przez myśli o bezpowrotnie
straconych przeżyciach i rzeczywistość. Książka o tym jak ludzie byli zupełnie
inni niż teraz. Ta książka to historia o każdym z nas.
A we wszystko to wpleciono
najpiękniejszą historię miłosną jaka tylko można wybrać - miłość do piłki. I
choć tytuł książki sugeruje coś innego to jest ona tylko tłem dla opowieści o
trudach dorastania. Tak cholernie zgrabnie wpleciona, że jednocześnie sprawia
że książka staje się pozycją dla każdego. No prawie dla każdego... Bo w moim odczuciu
powinna mieć na okładce adnotację "+30". Bo młodsze osoby ze względu
na opisywany klimat mogą jej nie zrozumieć. To książka dla starszych. Nie
dorosłych. Po prostu starszych... Dla tych, którzy nie mieli komputerów, ani
konsol. Dla tych którzy dźwięk telefonu był tylko tym, który rozbrzmiewał w
domu. Dla osób, które do domu trzeba było przyprowadzać, a nie na siłę z domu
wyrzucać. Dla tych, którzy bez problemu wiedzieli gdzie się znaleźć na podwórku
pomimo tego, że nie mieli jak się umówić. Dla tych, którym nie trzeba było
tłumaczyć jak wspomniane podwórko się obsługuje. Dla tych, dla których to
właśnie podwórko miało od zawsze najlepszą grafikę.
Czy jest to książka dla kobiet?
Ciężko powiedzieć ale myślę, że mogą zaryzykować. Czy wszystko zrozumieją? Nie
wiem. Mogę tylko przytoczyć cytat, jeżeli będą w stanie go pojąć to myślę, że
mogą sięgnąć po książkę:
"Pierwszy gol w życiu mężczyzny ma taką samą wagę jak pierwszy pocałunek. No dobra, jest ważniejszy"
Idealne. W punkt. Gdybym musiał
wybrać które wspomnienie muszę usunąć z głowy to byłby to właśnie pierwszy
pocałunek. Pierwszej bramki w życiu nigdy nie dałbym sobie wydrzeć.
Dawno nie miałem w rękach tak pozytywnie
sentymentalnego "gówna". W graniu na emocjach i umiejętnym uderzaniu
w sentymentalne tony podczas których oczy kilkukrotnie się zaszkliły czy
ukradkiem pozwoliły by poleciała łza, Przemek Rudzki osiągnął mistrzostwo. Ile
to razy wybuchałem śmiechem sam do siebie czytając książkę, kiedy przypomniałem
sobie podobne sytuacje które miały miejsce w moim życiu. A wszystkie zabiegi
Autora są tylko po to by po chwili stonować rozdział w taki sposób, że
nadchodzą myśli "o Boże... to przecież było tak dawno temu... Przecież ja
miałem wtedy "xxx" lat... Czas tak zapeiprza...". I takich
odczuć miałem podczas czytania dziesiątki. Dlatego też nazwałem tą pozycję
"gównem". Bo nie lubię takiego gównianego myślenia...
Nie mieliście czasem myśli w
stylu "oglądałem kiedyś taki super film. O matko, jaki ten film był
ekstra! Ale bym sobie obejrzał go jeszcze raz!". Dziwnym trafem ten film
wpada w Wasze ręce. W internecie, w telewizji. Gdziekolwiek. Oglądacie i... o
matko... Co to był za syf?! A Autor opisze to w ten sposób:
"Bo tak już jest, że wiele rzeczy, które zdają się piękne w dzieciństwie, po latach traci blask i staje się obrazem zafałszowanym, nierealnym. Starą fotografią w sepii. Abstrakcją"
Ja miałem tak ostatnio z „Willow”…
Bo niektórych wspomnień nie warto
odświeżać. Nie warto też czasem odwiedzać miejsc, które zostały nam w pamięci
jako cudowne. Ich obecny wygląd może zburzyć nasze wspomnienia. A wspomnienia
są dobre. Cudowne. Warto je budować.
Mimo wszystko książka jest
optymistyczna. Pokazuje, które wartości są ponadczasowe. O co warto walczyć. Co
ma sens. Że wspomnienia są po to aby je pielęgnować, cieszyć się nimi, dbać o
nie i pielęgnować. Ale absolutnie aby nimi nie żyć.
"Tęsknimy za lepszym życiem, choć nie wiemy, że najlepsze właśnie się dzieje, tu i teraz, a kiedyś, w odległej przyszłości, tęsknota będzie mieć kierunek odwrotny."
I choć tak jak wspominałem, piłka
jest tylko tłem dla całej historii opowiedzianej w książce to można się śmiać,
ironizować i żartować. Żartować z piłki. Żartować z nas. Ze mnie. Z tego, że w
ostatecznym rozrachunku nic nam nie dała. Nikomu z nas kto biegał od rana do
wieczora po osiedlowych boiskach próbując ścigać swoje sny i marzenia. Nikomu z
nas kto zaniedbywał swoje pozostałe obowiązki aby tylko stawić się na treningu.
Nikomu z nas, kto w akcie desperacji licząc na cud biegał po A-klasowych
kartofliskach. Pogoń za marzeniami się nie udała. Nie udało się walczyć na
największych stadionach świata, nie udało się wymieniać uścisków dłoni z
największymi zawodnikami świata, nie udało się usłyszeć swojego nazwiska
skandowanego przez tysiące kibiców, założyć koszulki z orłem na piersi, śpiewać
Mazurka Dąbrowskiego dumnie stojąc na środku murawy czy odsłuchać hymnu Ligi
Mistrzów. Racja, nie udało się. Ale czy piłka naprawdę nic nie dała? Bo ja
uważam, że w ten sposób może pomyśleć tylko kompletny ignorant dla którego
piłka to tylko biało-czarne okrągły kawałek skóry z balonem w środku. A dla
mnie? Dla mnie jest praktycznie całym życiem… To ona nauczyła mnie pokory,
szacunku i uczciwości. Nauczyła wytrwałości. Nauczyła systematyczności i
obowiązkowości. Nauczyła walczyć. Wykuwała mój charakter łzami, bólem i krwią.
Dała dziesiątki wspomnień, emocji, szczęście, radość i smutek. Gdyby nie ten
łaciaty, okrągły przedmiot byłbym po prostu zupełnie innym człowiekiem. Słabszym.
Gorszym. Po stokroć mniej wartościowym.
Podsumowując książkę, nie da
się ukryć, że to 320 stronicowe słodko-gorzkie "gówno" jest doskonale
pyszne. Przemek Rudzki dla mnie tą pozycją wzniósł się na najwyższy możliwy
poziom.
Moja ocena 8/10
Moja ocena 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz