"Inferno" czyli znowu to samo


     Przyszedł czas aby troszkę (przynajmniej na chwilę) przerzucić się na inną literaturę niż ta, której maraton zrobiłem sobie ostatnio. Po takich tytułach jak "Pełzająca śmierć", "Nienasycony" czy "Siódma dusza" w końcu musiałem na chwilę coś zmienić. Wszak nie można przecież czytać tylko tak ambitnych dzieł i trzeba czasem wyprać sobie łeb jeszcze bardziej;).    


     To prawdopodobnie książka, którą czytałem najdłużej podczas swojej przygody z jakimkolwiek słowem pisanym... Po stokroć szybciej i bezboleśnie szły mi fraszki czy treny Kochanowskiego, Lalka (dziwię się, że po tej pozycji nie musiałem łykać jakiś silnych antydepresantów) czy Ferdydurke (choć to już w ogóle są jakieś urojenia naćpanego dewianta). Swoją drogą w moim „rankingu statystycznym” nie uwzględniam lektur szkolnych bo te tak naprawdę są poza wszelaką konkurencją w „długości czytania”. Ogólnie w większości z nich do tej pory mam takie braki, że musiałbym odłożyć na kilka lat czytanie tego co mnie interesuje, aby nadrobić luki lekturowe. Czego oczywiście nie mam najmniejszego zamiaru robić.

Męczyłem się podczas czytania „Inferno” po prostu niesamowicie. Ale absolutnie nie dlatego że książka jest słaba. Ona jest po prostu nieprawdopodobnie, nieopisanie wtórna. Tym sposobem stałem się mimowolnym uczestnikiem dnia świstaka. Gdyby wpadła w moje ręce jeszcze przez "Kodem Leonarda Da Vinci" albo "Aniołami i demonami" to byłbym niewątpliwie nią zachwycony. Wartka akcja, zwroty fabularne, zagadki, ucieczki i pościgi plus wątek historyczny z zamierzchłych czasów. Rewelacja. Ale niestety sięgnąłem po nią jako po trzecią autorstwa Browna... I właśnie w tym jest główny problem. Wtórność, wtórność, wtórność.

Kolejny raz otrzymujemy ten sam schemat. Wszystko dzieje się według utartego i znanego z poprzednich książek planu, wszystko jest tak przewidywalne, zaskakujące i robiące wrażenie jak show podczas koncertów BAJMu. Więc w skrócie to wygląda tak:

* niewłaściwe miejsce i czas
* spotkanie z piękną kobietą
* ucieczka
* rozwiązywanie zagadek
* ucieczka (w ostatniej chwili)
* rozwiązywanie zagadek
* ucieczka
* rozwiązywanie zagadek
* ucieczka (w ostatniej chwili)
* rozwiązywanie zagadek
* zwrot akcji
* ucieczka
* rozwiązywanie zagadek
* zakończenie

Bez zbędnego spolerowania czyli mniej więcej jaka jest fabuła.

     Więc Langdon budzi się gdzieś z bolącą głową i totalną amnezją. Totalną ale tylko dotyczącą dwóch ostatnich dni. Wszystko co wcześniejsze pamięta. Czyli takie trochę „Kac Vegas”. Po chwili orientuje się, że jest w szpitalu, a kilka sekund później, że ten szpital jest we Florencji. Czyli zupełnie druga półkula niż to co pamięta jako ostatnie. I od tego momentu akcja już zaczyna zapierniczać jak Janusze po 500+. Pojawia się Pani doktor wraz z lekarzem. Chwilę później lekarz ginie od pocisku. Lekarka wraz z Langdonem uciekają. W bezpiecznym schronieniu Langdon odkrywa w swojej kieszeni dziwny przedmiot, który okazuje się być mapą piekła namalowaną przez Botticelliego. Profesor swoim bystrym okiem odnajduje, że ten obraz różni się kilkoma szczegółami od tego, który jest wszystkim powszechnie znany… Więcej nie napiszę aby zbyt wiele nie powiedzieć.

I jak, fajne? Brzmi interesująco, prawda? Przynajmniej dla kogoś, kto tak jak mówiłem już wcześniej, nie miał nigdy w ręku nic od tego Autora.

Gdzieś słyszałem opinię, że jest to prawdopodobnie tytuł ze wszystkich dotychczas napisanych przez Browna, o największym potencjale. Czy ja wiem...?  Mnie po stokroć bardziej podobały się wspomniane już wcześniej "Anioły…". "Kod…” również stawiam sporo wyżej. Szczególnie ze względów na fakt, że tamte pozycje bazowały na dużo bardziej interesującym motywie przewodnim. Konkretnie na wątku sakralnym. Jak wiadomo to się ceni. W dobie obecnych czasów i próbach burzenia fundamentów wiary czy podważaniu dogmatów, takie tematy są zdecydowanie na topie.

Więc tak jak mówiłem, w "Inferno" ponownie dostajemy dokładnie to samo co w tamtych przygodach Langdona. Główny bohater znowu znajduje się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. Ponownie pomaga mu piękna kobieta. Wciąż przed kimś uciekają. Zawsze zbiec udaje im się w ostatnim momencie. Znowu są zagadki (tym razem tak mocno naciągane, że tak to nawet dwoma tirami gumy w gaciach nie da się rozciągnąć), które dzielny profesor swoim niezwykłym umysłem, z większym lub mniejszym problemem rozwiązuje. Ponownie odwiedzamy fantastyczne miejsca. Ale żeby nie było zbyt nudno to nie ma czasu na zwiedzanie bo wciąż jesteśmy ścigani. Oczywiście musi nastąpić jakiś zwrot akcji, który fabułę obraca o 180 stopni. Akurat w tym miejscu trzeba oddać, że manewr jaki został zastosowany w tej części zaskoczył mnie chyba najbardziej spośród wszystkich przygód Roberta Langdona.

Ogólnie zaobserwowałem, że stworzony przez Browna bohater spokojnie mógłby rywalizować z Bondem o miano większego kozaka. Powoli zaczyna przypominać właśnie taką groteskową postać. Na dodatek to tego Bonda, który kreowany był przez Rogera Moora. Czyli bardziej komedia niż cokolwiek innego. Plus dodać do tego należy jego układy w każdej jednej instytucji świata w każdym możliwym kraju, zdolność dedukcji taką że Cluedo rozwalałby w pierwszych dwóch ruchach, a w statki zaliczałby trafienia zanim przeciwnik rozrysowałby swoje okręty. Na dodatek jak na ciotowatego profesora z Harvardu to gość ma dosyć podejrzanie duże powodzenie wśród kobiet. No przekot po prostu.

Co po stronie plusów?

Zdecydowanie motyw przewodni dookoła którego obraca się fabuła. Mianowicie wątek przeludnienia. Bardzo interesujący pomysł z naprawdę sporym potencjałem (który nawet o dziwo został chyba wykorzystany). Sam się zastanawiałem momentami czytając książkę jak postąpiłbym gdybym musiał odpowiedzieć sobie na niektóre zadawane przez bohaterów pytania.

Zaobserwowałem również ciekawe zjawisko. Nie wiem czy Brown czerpie jakieś profity od Google ale jeżeli nie to powinien zacząć. Bo naklikali sobie na mnie wejść niemiłosierną ilość. Czytanie bowiem „Interno” bez zerkania co kilka minut do Googola jest wręcz niemożliwe. Co chwile Autor przywołuje opisy budynków, dzieł sztuki czy miejsc. Ale to tylko na zdecydowany plus bo świadczy o plastyczności jego opisów. Bo wielu rzeczy przyczepić się można ale oddać trzeba, że te książki czyta się naprawdę dobrze.

Co najbardziej kuleje?

Najmocniej kuśtyka sens stworzenia przez głównego "złego" bohatera  książki swojego dzieła zniszczenia. Bo sam fakt tego, że stworzył je z takich czy innych pobudek jest zupełnie OK. On akurat stworzył po to aby ratować przyszłe pokolenia przed przeludnieniem. W porządku. Był zafascynowany tym wątkiem. Był genialnym umysłem, który to wszystko przekalkulował i przeliczył. Błyskotliwy genetyk pewien swoich racji i przekonań. Słowem geniusz, który poprzez jeden radykalny krok chciał ratować przyszłość świata przez unicestwienie znacznej części społeczeństwa. Ale po co, po jaką cholerę w takim razie zostawiał te wszystkie wskazówki odnośnie miejsca ukrycia zarazy?! Co to ma być?! Podchody?! Zabawa harcerzy?! No bzdura totalna. W moim odczuciu nie przemyślany wątek. Albo unicestwiamy albo nie jesteśmy tego pewni.

Aha, wiecie jak nazywa się jeden z głównych bohaterów książki? Nawet właściwie nie jak się nazywa, tylko jak się do niego zwracają? Per „Zarządca”. Rozumiecie to? „Zarządca”. Co to ma być? Alternatywy 4? Ja od razu jak to czytałem to miałem przed oczami Wilhelmiego jako Staśka Anioła. „Zarządca”…

Podsumujmy. Książkę mimo wszystko jak najbardziej polecam. Ktoś kto nie czytał poprzednich przygód Langdona będzie bawił się przednio. Ja momentami byłem trochę znudzony. Nie dlatego, że nie ciekawiły mnie dalsze przygody. Nudziłem się dlatego, że wiedziałem jak mniej więcej się potoczą. Podczas oceniania książki starałem się oddzielić pamięć o poprzednich tomach Browna. Na plus tym sposobem wychodzi sama fantastyczna Florencja, mistyczna Boska Komedia Dantego, motyw przewodni przeludnienia i największy i najbardziej zaskakujący w moim odczuciu manewr fabularny jaki zastosowany był w książkach Browna.

I tak na podsumowanie mimo moich narzekań wyszło, że to jednak jest bardzo porządna pozycja:). Myślę, że śmiało można chwytać. Miłośnicy Langdona nie powinni być zawiedzeni. Również zadowoleni będą osoby, które nie miały żadnej styczności z prozą Browna. Ci pozostali, którzy przeczytali którąkolwiek z poprzednich przygód profesora i ich nie porwało, to spokojnie mogą sobie darować. Nic nowego ich tu nie spotka. No chyba, że akurat są na wakacjach we Florencji i dziwnym zbiegiem okoliczności zamiast przewodnika turystycznego zabrali „Inferno”. Wtedy będzie jak znalazł.
Moja ocena 6/10

8 komentarzy:

  1. Ha! I znowu podobne mamy odczucia po lekturze. Nic dodać, nic ująć. Ja to się nad tym Zarządcą też zastanawiałam i szczerze powiem, że liczyłam na rozwinięcie tego tematu jakoś szerzej. Celowałam, że to będzie jakiś weteran, oddalony agent z ciekawą przeszłością, ktoś bardzo samodzielny i z koneksjami, a nie taki chwiejny typ. Podsumowując- Mam nadzieję, że jeśli Brown jeszcze coś napisze to zmieni schemat bo się pogrzebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem Ci Asia, że Brown tak się zafiksował w swój schemat, że nie spodziewam się aby miał zmienić cokolwiek w następnych tytułach:)... Tym bardziej, że kolejna jego powieść ma ukazać się chyba jeszcze w tym roku;). Przede mną jeszcze "Zaginiony Symbol". Ale sięgnę po niego dopiero chyba za kilka lat... Tak naprawdę do "Inferno" też chyba bym nie usiadł gdyby nie film. Chciałem zobaczyć to "dzieło" kinematografii ale mam zasadę, że najpierw literatura. Więc pospiesznie przeczytałem, a później film. I wiesz co... Nie oglądaj tego!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, za późno :P Na recenzję filmu to mi już nawet szkoda było język strzępić ;)

      Usuń
    2. Nie ''sztrzępić języka'' tylko parafrazując za Zbyszkiem Stonogą ''szkoda szczępić ryja''😂

      Usuń
  3. Słyszałem o tej serii i właśnie podobno ,,Inferno" trochę podzieliło fanów tych książek. Może kiedyś zerknę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... Czy podzieliło? W sumie trochę nie widzę powodów dlaczego miałoby dzielić fanów:). Nic odkrywczego nie przeczytałem w "Infernie" czego nie było w poprzednikach. Zgrana do porzygu fabuła. Więc jak masz zerkać to zerknij w "Anioły i Demony":). Po milionkroć lepsze:).

      Usuń
  4. Hahahah nie znoszę Gombrowicza, "Ferdydurke" to była dla mnie katorga, a próbowałam też innych Jego książek i nic mi z nich nie posmakowało :D

    "Inferno" czytało mi się dobrze, ale zgadzam się, że Autor wciąż powiela ten sam schemat. Z tej właśnie przyczyny robię sobie bardzo długie przerwy pomiędzy Jego książkami. Wciąga mnie, intryguje, relaksuje, ale nie da się jeść wciąż tylko kartofli, prawda?
    A film oglądałeś? Ciekawa jestem Twoich odczuć w porównaniu filmu z książką...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I patrz, straszą dzieci i zmuszają do Gombrowicza jako lektur szkolnych i później dziwić się, że społeczeństwo nie czyta:). Mnie osobiście to nie dziwi bo gdybym się nie ratował "swoimi" książkami to również należałbym do grupy nieczytającej niczego i wrogów absolutnych słowa pisanego:).

      Tak jak napisałem - mnie również czytało się dobrze "Inferno". Ale zmęczyłem się. Przysiadałem trochę na siłę i choć mimo wszystko byłem ciekaw co tam się będzie działo i jak dalej się rozwinie to musiałem do czytania się zmuszać. A to chyba nie o to chodzi:)... Co do przerw pomiędzy książkami Browna to moja miała około... 12 lat:)? Chyba jakoś tak albo ciut więcej;).

      Film oglądałem:). Żonce się podobał. Ja byłem wymięty jak t-shirt po praniu:). Szczerze to nawet nie wiem jak skomentować. Mam wrażenie, że podobnie jak ja Howard męczył się podczas czytania książki. Tylko różnica między nami była taka, że ja ją doczytałem a on doszedł gdzieś do 500 strony i odłożył ją na bok;). Więc co było dalej to totalnie sobie wymyślił:D. Nic się tam kupy nie trzyma. Bohaterowie pomieszani. Imiona pozamieniane. Zakończenie pozamieniane. Wolna interpretacja:).

      Usuń