"Posiadłość Szaleństwa" czyli horej guowy z Cthulhu spotkania


Jakiś czas temu zaczęły mnie jarać nowe rzeczy. Odkryłem nowe doznania. Nowe bodźce. Nowe odczucia. Doświadczyłem czegoś co do tej pory było mi raczej obce. Nie powiem, że nigdy tego nie próbowałem ale… no jakoś nie do końca mi się to podobało…

Zabawy, które tak mnie zaintrygowały, można bawić się samemu lub we dwie osoby. Można to także robić w dużo większym gronie! Mało tego, to właśnie im więcej osób tym dużo ciekawiej. Weselej, bardziej intrygująco, nietuzinkowo i nieszablonowo... Im więcej osób tym czuć większe podniecenie! Im więcej rąk do zabawy tym lepiej. Im więcej głów tym więcej pomysłów...

Domyślacie się o czym mówię? Nie, nie są to zabawy swingersów... Mówię o grach planszowych!

Troszkę temu nafazowaliśmy się aby zacząć spędzać czas w trochę inny sposób. Bo siedzieć i chlać na umór to potrafi każdy. Nam to się już prze(piło)jadło. Postanowiliśmy rzucić wyzwanie i sprawdzić jak przyjmie się na naszych towarzyskich spotkaniach trochę inna rozrywka niż nieustanne rycie bani procentowymi zabawami. Zaczęliśmy delikatnie. Pierw wyciągnęliśmy Cluedo, później jakieś Taboo. Stare nawyki jednak dały o sobie znać i musieliśmy później wyciągnąć alkochińczyka… Ale tak czy inaczej to nie sięgaliśmy z półek niczego odkrywczego i skomplikowanego. I tym sposobem krok po kroku, stwierdziliśmy że spróbujmy w to wejść głębiej. I kontynuując to szczerze powiem, że nie wiem na co trzeba by trafić aby dać się pochłonąć przez planszówki jeszcze bardziej. Bo nas "Posiadłość Szaleństwa" zassała na maksa.

Czym jest "Posiadłość Szaleństwa"?

To typowa gra, która opiera się na kooperacji. Więc w skrócie mówiąc wygrywamy wszyscy albo wszyscy dostajemy w dupala. Komnaty, pokoje i zakamarki posiadłości możemy zwiedzać samotnie lub maksymalnie w pięć osób. A wszystko rozgrywa się w świecie mitologii H.P. Lovecrafta. Oślizgłej, klejącej, dusznej, obłąkanej i lepkiej…

Ale zanim zacznę rozbierać "Posiadłość" na czynniki pierwsze to podam najważniejszą informacja dotycząca "posiadełka". Bo tak naprawdę to ciężko nazwać ją w 100% grą planszową. Do rozegrania sesji potrzebne jest bowiem urządzenie w postaci telefonu, tabletu, laptopa czy komputera! Tak, to nie jest gra jak chińczyk, że rozkładasz plansze i napiżdżasz kostkami. O nie... gra jest dużo bardziej złożona, a po rozłożeniu zajmuje sporo miejsca.

     Tak więc zanim rozpoczniemy, do wyboru mamy kilka scenariuszy (w podstawowej wersji cztery ale kolejne historie dają nam dodatki). W żadnym z nich jednak nie wiemy co nas czeka i z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Fabuła przed rozpoczęciem gry opisywana jest zdawkowo i ogólnikowo. Dokładny cel "misji" poznajemy jednak dopiero wraz z postępem w rozgrywce. I właśnie na podstawie opisu fabularnego i króciuteńkiego wprowadzenia musimy dokonać pierwszego istotnego wyboru - wyboru postaci. Już na wstępie jest to kluczowa
kwestia bo każda z nich posiada indywidualne zdolności.

      Musimy sobie wydedukować czy w przygodzie czekać nas będzie walka czy raczej zabawa logiczna. Scenariusze są różnorodne. Możemy wybrać typowo przygodowy lub bardziej survivalowy. Choć w „Posiadłości Szaleństwa” przetrwanie każdej kolejnej tury jest istnym survivalem samym w sobie… Scenariusze mamy takie, które trwają w teorii godzinę czy półtorej ale i do wyboru jest taki który zająć nam może nawet cztery godziny!

Do rozgrywki wprowadza nas mega klimatyczne intro, które czytane jest przez narratora w naszym rodzimym języku. Po chwili dostajemy do przydziału przedmioty startowe i lądujemy na planszy.

Z czego składa się plansza?

Podążamy zgodnie z wytycznymi, które pojawiają się na ekranie. Na stole dokładamy kolejno kafelki, żetony i inne duperele jeśli tylko tak nakazuje nasz aplikacyjny "mistrz gry". Tak więc dokładnie to samo co widzimy na ekranie materializuje się na naszym stole. Jednak co dalej to już gra decyduje co się wydarzy. A dziać się może wiele...

Gra jest cholernie trudna. Przynajmniej dla takich świeżaków jak my. Nie wszystkie scenariusze udało nam się dokończyć. Generalnie nasza skuteczność wynosi około 50%. I nawet kiedy udawało nam się skończyć przygodę to działo się to rzutem na taśmę i z drachą na gaciach.

„Posiadłość” prócz podejmowania decyzji co chcemy wykonać, stawia przed nami różne wyzwania. Tak naprawdę dowolna czynność w grze jest wyzwaniem... Wyzwaniem może być próba obejrzenia zdjęcia (bo czegoś istotnego możemy nie dostrzec naszym kostropatym okiem), otwarcia szuflady (bo się zacięła a my możemy mieć za mało siły), podniesienia niepostrzeżenie jakiegoś przedmiotu (ba nasze łapska są niezbyt zgrabne) albo ktoś nie zdradzi nam cennych informacji bo mamy zbyt brzydkie ryło. I zupełnie w tym momencie pomijam kwestie walki z kim/czymkolwiek...

Testy rozpatrujemy poprzez rzuty ślicznymi, klimatycznymi kostełkami. W zależności od ilości "sukcesów" (takie pentagramiki) jakie wypadną podczas rzutu, tyle wpisujemy do aplikacji. Wtedy ona zdecyduje czy to wystarczająco czy nie. Jeśli nie to z reguły jesteśmy w czarnej dupie... Bo podczas naszej tury mamy tylko dwa ruchy. Więc podczas niewykonania tego testu zostaje nam jeszcze tylko jedna akcja... Czy zdecydujemy się powtórzyć poprzednie działanie czy spróbujemy zrobić coś innego zależy już od nas. Ale poprzednia akcja już nam przepadła.

Po naszej turze przychodzi tura aplikacji. Tak zwana faza mitów. No i wtedy jest jazda na całego... Aplikacja robi wszystko by zgotować nam takie wpierdy żebyśmy tylko odłożyli ją na bok z furią krzycząc "nie gram już w to gówno!". Podczas tej właśnie fazy dzieją się tylko rzeczy złe. Domostwo próbuje wedrzeć nam się w głowy, siać omamy i przewidzenia, atakują nas potwory itd. Generalnie jest źle. A wszystkie testy rozpatrujemy nie inaczej jak kostkami... Więc losowości jest tu od cholery (choć próby zniwelowania jej są podjęte).

Co jeszcze może spotkać nas podczas fazy mitów?


     Możemy zostać ranni. Co to oznacza? Tyle, że zamiast dwóch akcji wykonać możemy wtedy tylko jedną. A akcją jest w grze wszystko. Ruch na inne pole, próba wykonania czegokolwiek itd. Więc kiedy za naszymi plecami szaleją płomienie, a przed nami nadbiegają dwa potwory to... to można zbierać zabawki i kończyć grę bo z jednym ruchem zbyt wiele nie podziałamy. A pamiętajcie, że jak już wspominałem, wygrywamy wszyscy lub przegrywamy wszyscy. Więc śmierć jednego z nas jest końcem nas wszystkich...

     Posiadłość może również sprawić, że zgłupiejemy... Konkretnie zostaniemy obłąkani. Jak przekłada się to dalej na naszą grę? Losujemy kartę obłąkania i tym samym uruchamiamy indywidualny cel, który dotyczy tylko nas. Więc nasz cel z tego "głównego", który nakazuje nam scenariusz gry, może nagle się zmienić i powiedzieć nam "wygrywasz tylko wtedy jeśli inni gracze nie ukończą scenariusza" albo „Twój główny cel gry się nie zmienia ale kiedy zakończysz swoją turę na polu z innym graczem to musisz mu zabrać jeden losowy przedmiot”. Tak więc wtedy kilkugodzinny scenariusz z powodu jednostki może być nie ukończony bo tak cholernie zmieniły się jej priorytety...

Co mogę powiedzieć o wydaniu gry?

Jest śliczna. Pudło waży kilka kilo. Tym bardziej teraz kiedy doszedł do niego dodatek ze wszystkimi elementami i dodatkowe kafelki z pozostałych, wcześniejszych dodatków. Tak z czystej ciekawości muszę je wrzucić na wagę:). Reasumując jest wielkie, największe pudło jakie dane mi było oglądać. Kafelki są fantastyczne i klimatyczne. Podobnie jak żetony. Wszystko śliczne i pachnące.
Jest jednak rzecz nie do wybaczenia. Figurki... Są tak masakrycznie fatalne, że w głowie się to nie mieści... Jakość ich wykonania... no... porównałbym do żołnierzyków jakie kupić można na odpuście od Ruskiego w pakiecie z obwarzankami, watą cukrową i piracką płytą Justyny Steczkowskiej. No gówniane są aż do przesady. Ich malowanie to była katorga... Plus te wypieprzone na pół planszy, nieprzemyślane podstawki, które zaraz po zakupie wpierniczyłem do pudła i zastąpiłem je malutkimi i zgrabnymi.

Czy gra ma jeszcze jakieś mankamenty? Ano ma...

Pierwszym z nich jest cena. My mamy egzemplarz z odzysku. Za 30% wartości sklepowej (choć nowiusieńki). Bo na temat jej ceny nie chce mi się nawet "szczępić ryja" (jakby to powiedział Zbyszek Stonoga).

Drugim mega minusem jest regrywalność gry. I w sumie jest to bardzo powiązane ceną. Bo i ta regrywalność nie byłaby aż tak cholernie rażąca gdyby nie cyferki wypisane na metce... Po pierwszym rozłożeniu dowolnego scenariusza znamy już jego fabułę. I nie wiele zmieni fakt, że podczas drugiego odpalenia gry potasuje ona kafelki tak, że zupełnie zmieni układ pomieszczeń. Fabuła nadal się nie zmieni. I to po prostu boli... Bo za taką kasę można by spodziewać się mniej powtarzalnego tytułu.

Aha, a dodając do tego że w aplikacji mamy jeszcze dodatkowo płatne DLC (na dodatek nie przetłumaczone jeszcze na PL bo znając podchodzenie dystrybutorów do Polski to jesteśmy gdzieś za Zambią, Burkina Faso, Republiką Dżibuti i Wyspami Świętego Tomasza) to kolejne rżnięcie w dupsko aż boli.

Jak podsumować całość?

Szczerze powiem, że ja w dupie mam te figurki bo mógłbym grać kapslami, nie zwracam też szczególnej uwagi na tą regrywalność bo w gruncie rzeczy możemy bawić się tak rzadko, że nie jest ona jakoś strasznie rażąca. Faktem jest, że cena zabija choć jak wspomniałem wcześniej nas aż tak nie zabolała.

Jednak nie ma szans abym napisał o ogólnych odczuciach jakieś złe słowa. Gra jest mega klimatyczna, dusząca i śliska. W sumie jaka ma być skoro oparta jest na mitologii Samotnika z Providence...

Ciężko wyobrazić mi sobie na chwilę obecną lepszą grę. Słowo. Rozpieprzyła ona system totalnie i zawładnęła naszym planszowym światem. I choć od tamtego czasu rozegraliśmy sporo partii w inne bardzo polecane i zachwalane gry, to nic nie zostawiło w nas tak rewelacyjnych odczuć i tak niepowtarzalnych emocji jak „Posiadłość Szaleństwa”. Dla nas miazga!

Moja ocena 9/10 (figurki i cena zaniża o stopień)

Poniżej mała galeria pomalowanych przeze mnie figurek. Jeśli będą chętni albo będzie jakieś zainteresowanie tematem, to mogę spróbować napisać jakiś poradnik (bo tutorialem raczej tego nie nazwę kiedy były to pierwsze malowane przeze mnie figsy do gry planszowej). Ale mogę podzielić się wiedzą czy doświadczeniami wyniesionymi z tej przygody. Jakoś to wyszło więc może nie jest tak najgorzej. A jeśli mógłbym tym tylko pomóc komuś to tym bardziej byłbym ucieszony:). 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz