Mistrz. Król.
Geniusz. Zawsze był najlepszy... Nawet kiedy odrobinę obniżal loty, to każda
jego pozycja była przynajmniej dobra. Bo była jego.
Uwielbiałem go
zanim to było modne. Zauroczyłem się nim kiedy mało kto o nim słyszał. Na
piedestał ulubionych Autorów wskoczył po pierwszym przeczytanym tytule. Bo to
właśnie było to. By stać się geniuszem nie była potrzebna jego śmierć...
Jack
Ketchum...
Mistrz opierał
swoje tytuły w znacznym stopniu na faktach. Czasem dość ogólnie, zdawkowo ale jednak inspiracją przy
tworzeniu swoich powieści były często wydarzenia autentyczne. Podobnie jest też w przypadku
"Przejażdżki" jego autorstwa. Inspiracja luźna ale jednak
to właśnie takowa popchnęła go do poczynienia wspomnianego tytułu.
To jak,
wsiadacie? Jedziemy? Na przejażdżkę?
Ponownie
przekonujemy się, że najstraszniejszymi istotami na świecie nie są żadne siły
nadprzyrodzone. Nie przyczajone przy suficie demony, opętania, duchy, mitologiczne stworzenia, kajmany,
golemy, kraby czy przedwieczni bogowie. Nie. Najstraszniejszymi istotami są
ssaki zamieszkujące ziemię w ilości znacznej bo jest ich około siedmiu
miliardów. To są po prostu ludzie. Zwykli szarzy ludzie jakich mijamy
codziennie każdego dnia. W pracy, na ulicach, w sklepach, restauracjach czy
chociażby stacji benzynowej. Osoby z którymi wymieniamy uśmiechy i serdeczności
czy wymieniamy sztuczne uściski dłoni. Ludzie, którzy skanują nam kody kreskowe na produktach w hipermarketach, nalewają paliwo do baku, podają książki w
bibliotekach, proszą o zrobienie kolejnej tabelki w excelu albo przygotowują
żarcie w restauracjach. Albo robią drinki... Bo czy naprawdę wiemy co siedzi w
głowie drugiego człowieka? Myślę, że w gruncie rzeczy nawet sami nie jesteśmy
pewni jakie demony skrywamy w głębi siebie, a co dopiero co może mieć w głowie
na przykład ktoś siedzący po drugiej stronie biurka.
I właśnie po raz kolejny tą
przedwieczną prawdę pokazuje nam nieoceniony Jack...
Generalnie
głównym bohaterem książki jest Lock (nie, nie ten z Lostów). Wayne Lock. Taki
pojeb, że sam diabeł siedzący u niego na ramieniu pyta go czasem (co ty kurwa
zamierzasz właśnie zrobić?!?!). Wayne pracuje w niewielkiej mordowni, gdzie
okoliczni mieszkańcy przyjeżdżają zachlać gęby. I jak to w takich miejscach
przyjeżdża wszelki element.
Lock to skryty
marzyciel. Bo kto z nas nie ma marzeń? Kto nie marzy ten umiera... Jedni marzą
o koniku na biegunach, inni o awansie w pracy, ktoś o dziecku, kto inny o
zagranicznej wycieczce, inni natomiast o nowym samochodzie. Wayne również marzy
i marzyć potrafi. Tylko, że on marzy o tym aby móc kogoś zabić. A właściwie nie
zabić tylko zamordować.
Wayne miał
okazję ku temu aby ziścić swoje marzenia, kiedy poszedł na spacer ze swoją dziewczyną
na przechadzkę do lasu. Tam jednak w trakcie podniecenia sytuacją zaczął ja bić i dusić. Ogólnie dość typowy zabieg, jak to
u Ketchuma, żeby nie było jednak zbyt kolorowo. Tej jednak udaje się wyswobodzić. Zrezygnowanemu Waynowi jednak
szatan (eee... to taka przenośnia jest, nie bierzcie tego dosłownie), zsyła
prezent. Taki dar losu jak z utworu Ryśka Rynkowskiego. Konkretnie Lock zauważa jak pewna para zabija
człowieka... Wayne jest zachwycony tym co widzi. A jeszcze bardziej jego
podniecenie sięga nieba, kiedy dostrzega że jednym z oprawców jest klient jego
baru...
Lock w końcu
zbiera się na odwagę aby podjąć się samodzielnego morderstwa kogoś. Aby w końcu
dokonać tego własnymi rękami. Jednak to zbyt magiczne wydarzenie aby celebrować
je w samotności. Dlatego postanawia zabrać Carol i Lee (to wspomniana para,
która została podejrzana przez Locka kiedy dokonywali morderstwa) na tytułową
przejażdżkę. Ta przejażdżka to jednak one way ticket. Taki rollercoaster ale
tylko i wyłącznie w dół. Taka zjeżdżalnia kamikadze o nachyleniu 90 stopni. A
na dole nie ma poduszki bezpieczeństwa ani basenu z wodą. Tylko twardy,
najeżony kolcami beton po który krążą wygłodniałe lwy. A pośród tych lwów krąży
podążający za morderczym barmanem, detektyw Rule... Aha, nie powiedziałem Wam jeszcze jednego. Carol i Lee na tą wycieczkę jadą bo zostali do tego zmuszeni i są jej mimowolnymi uczestnikami...
Wayne to
postać ciężka do sklasyfikowania. Pojeb nie z tej ziemi ale jednocześnie
cholernie inteligentny i przebiegły gość. Nie sprawia to jednak w żaden sposób,
że potrafimy go polubić. Czasem tak to jest, że główny antagonista mimo
wszystko jest do polubienia i czasem kibicujemy mu mocniej niż "tym
dobrym" (vide Logan z Walking Dead). Ale tu tego nie ma. Nienawidzimy
Locka szczerą nienawiścią, a śmierci życzymy mu mocniej niż sobie tego aby na
wigilię nie dostać krawatu.
Bardzo ciekawie przedstawiają się
też osoby Carol oraz Lee, których potrafimy nawet w pewien sposób
usprawiedliwić i zrozumieć, kiedy poznamy motywy ich morderstwa.
Interesujący na swój sposób jest
także detektyw Rule. Walczący z własnymi słabościami i problemami w które
nijako zostajemy również wciągnięci, a pościg za Lockiem staje się jego
osobistym wyzwaniem. I w przeciwieństwie do Locka, to detektywa jesteśmy w
stanie naprawdę polubić.
To jak, podoba się? Łapiecie już za lekturkę? Nie pożałujecie! Słowo harcerza! Tylko wiedzcie, że nigdy nie byłem harcerzem... Bo jeśli mam być z Wami szczery to... czegoś
mi tu zabrakło... Książka jest naprawdę mocna, nieźle napisana i interesująca. Wciąga jak otchłanie trójkąta bermudzkiego albo jak Escobar koks, a prędkość jazdy od połowy książki wbija komary w zęby bo czyta się ją z uśmiechem psychopaty na mordzie. I słowo, niczego z typowego Jacka tutaj nie brakuje. Ale nie ma tutaj tej iskry. Tego huku. Ciosu. No pierdolnięcia takiego fest w skrócie mówiąc. To niby nie zauważalne "coś" ale dla kogoś kto dobrze poznał prozę Ketchuma jest to do wyczucia. Tak coś tak jakby do
martini nie dorzucić oliwki... Dla mnie osobiście ta historia jest po prostu dla Jacka zbyt
banalna. Zbyt prosta. I w moim osobistym odczuciu jest to po prostu najsłabsza powieść
autorstwa Ketchuma, która została wydana w Polsce...
Podsumowując - nie wiem z
czym od Jacka zetknęliście dotychczas. Czy było to "Jedyne dziecko",
"Dziewczyna z sąsiedztwa", "Poza sezonem" czy "Zabawa
w chowanego", to "Przejażdżka" nie przypomina niczego z
wymienionych. Akcja jak to u Jacka, rozkręca się bardzo powoli. Ze strony na
stronę robi się jednak ciekawiej, szybciej i bardziej interesująco. A kiedy
zamykają się drzwi samochodu to nie można się już zatrzymać...
Moja ocena 6/10
,,Taki pojeb, że sam diabeł siedzący u niego na ramieniu pyta go czasem (co ty kurwa zamierzasz właśnie zrobić?!?!)." Uwielbiam Twoje teksty :))))))))))
OdpowiedzUsuńCieszę się;). Wpadaj tak często jak się da;). Postaram się nie zawodzić:D!
UsuńJeśli to na prawdę wciąga jak Escobar to chyba się skuszę, bo mój zapał do czytania odleciał w kosmos razem z Teslą i jak dotąd jeszcze nie wrócił :)
OdpowiedzUsuńWciąga chociaż... inne tytuły Jacka są dużo lepsze:). Wiele nie mówiąc - to jest chyba najsłabsza z pozycji Ketchuma wydanych na naszym rynku (nie biorę pod uwagę opowiadań!). Ale każda inna pozycja zapewni Ci kupę zabawy:). "Poza sezonem" albo "Zabawa w chowanego" łap śmiało. Zapał do czytania powróci;).
UsuńJak człowiek czyta to z dnia na dzień jest mądrzejszy. Takie jest moje zdanie.
OdpowiedzUsuńZależy co się czyta;). Ja nie czuję abym p tych moich B-klasach mądrzał;P. Ale niewątpliwie frajdy znajduję w nich od cholery:).
Usuń