Guns'n' Roses - "Yes, In This Lifetime!"


Czy życie nie polega na spełnianiu swoich marzeń? Pytam, bo chcę Wam powiedzieć, że kolejne z moich ziściło się we wtorkowy wieczór. Spełnił się sen. Powitano mnie w gdańskiej dżungli!

Wiele lat temu porzuciłem nadzieję na to, że kiedykolwiek będę mógł zobaczyć na scenie G'n'R. Wszyscy wiedzą jakie kwasy nawiązały się na linii Axl - reszta zespołu. Jednak udało się i mogłem uczestniczyć w tym historycznym (bez cienia przesady) wydarzeniu. Choć wcale tak być nie musiało bo stwierdzenie Axla rzucone jakiś czas temu (not in this lifetime) nie nastrajało optymistycznie. Dobrego pijaru nie robiła również plotka o braku chęci zagrania dla "Żydów i Polaków" (czego komentować w ogóle nie ma sensu). Jednak cuda się zdarzają, a my 20.06.2017 mogliśmy oglądać na żywo jeden z najlepszych zespołów rockowych jakie kiedykolwiek powstały. Co tu dużo mówić, widok stojących obok siebie Axla i Slasha przejdzie do kronik jak zdjęcia Churchilla ze Stalinem. Unikaty.

Więc jak było? Na opisanie wrażeń brak słów. Chłopaki podeszli z takim zaangażowaniem do koncertu jakby była to ich pierwsza trasa koncertowa w życiu. Axl biegał po scenie jakby przeniósł swoje wcielenie sprzed dwudziestu pięciu lat. Nie zabrakło jego charakterystycznych ruchów, bujania się czy rzucania statywem mikrofonu przez pół sceny. Slash niczym się nie zmienił w swoim niepowtarzalnym, niedbałym stylu (choć zabrakło mi standardowo papierosa wetkniętego w struny gitary). Duff - klasa sama w sobie. Trzon zespołu w niezmiennej, najwyższej formie. Pozostali członkowie to także nie byle podlotki tylko muzycy z najwyższego topu. Ale bądźmy szczerzy i oddajmy się faktom. W takim składzie w Polsce G'n'R jeszcze nie grał i choćby nie wiadomo kogo Axl do zespołu nie ściągnął, to nigdy, przenigdy nie zastąpi to starego, pierwotnego, najlepszego składu. I właśnie większość takiej ekipy można było oglądać we wtorkowy wieczór.

     Koncert trwał prawie 3 godziny i rozpoczął się intrem ze zwariowanych melodii! 27 kawałków, które tak rozłożyły się w czasie, że te 180 minut przeszło prawie niezauważalnie i wchodziły gładko niczym whisky z colą. Swoją drogą to był chyba najdłuższy koncert w którym uczestniczyłem.

    Zagrano wszystkie największe hity. Z resztą ciężko o co innego bo niemalże każdy utwór Gunsów to prawdziwy hit. Tym sposobem mieliśmy - November Rain, My Michelle, Civil War, Welcome to the Jungle, You Could Be Mine, Yesterdays, Estranged, Live And Let Die czy Paradise City. A, i oczywiście Sweet Child Of Mine! Czy czego zabrakło? Ano Don't Cry... Co swoją drogą jest dość dziwne bo na setlistach z innych koncertów przebój jest... Ale dostaliśmy za to Comę (najdłuższy utwór Gunsów) i Patience (co jest bez procedensu bo zagrane w Europie było po raz pierwszy z tego co przeglądałem wspomniane setlisty). Oczywiście nie zabrakło coverów. Było Wish You Were Here Floydów i Black Hole Sun skierowane ku pamięci Cornella.

Samo koncerciwo rozkręcało się z minuty na minutę. Pełen ogień był już właśnie na Welcome to the Jungle. No i dalej już popłynęło... Axl szalał na scenie jak ćwiartkę wieku wcześniej (swoją drogą jestem ciekaw ile ten świr przebiega podczas koncertu. Coś mi się wydaje, że Krychowiak miałby sporą konkurencję), Slash wariował poginając z gitarą to w jedną to w drugą stronę w dupie mając swój rozrusznik. Tak odbiegając na chwilkę od tematu, to w życiu nie widziałem aby ktoś miał tyle gitar co Slash. Podczas koncertu wymienił ich chyba z dziesięć. Konkurować może z nim chyba tylko Axl i wielkość jego koncertowej garderoby.

     Axl odzyskuje swój głos chyba z koncertu na koncert i znowu potrafi zawyć i zaskrzeczeć tak jak czynił to na pierwszych albumach. Totalnie nie dziwią mnie wszelakie zestawienia i podsumowania dotyczące tego Artysty. Absolutnie zasługuje na bycie jednym z najlepszych wokalistów wszechczasów. Klasy Slasha chyba nie ma sensu ponownie podkreślać. Absolutny top światowy najlepszych gitarzystów w historii. Duff nadal jest takim samym kotem i pancurem jakim był czego wyraz oddał w Attitude.

Więc chłopcy grali, a ja stałem wariując ze łzami w oczach, z takim samym entuzjazmem, kiedy jako około dziesięcioletni dzieciak trzymałem w rękach CD z ""Appetite for Destruction". Nie zmieniło się nic, a moc niesiona w utworach Gunsików dojrzewa niczym dobre wino.
Samo show niesamowite. Kiczowate w pozytywnym tego słowa znaczeniu i nawiązujące do kalifornijskiego rocka i glam metalu z początku lat 90. Mieliśmy stroboskopy, światła, wybuchy, konfetti i ogień. Zastanawiałem się czy gdzieś widziałem lepsze efekty i jedyne co przychodzi mi na myśl to wyprzedzające G'n'R dosłownie o długość paznokcia AC/DC. Ale to naprawdę były niuanse.

Kolejna rzecz - telebimy. Nie wiem jakimi to było nagrywane kamerami ale jakość była nieprawdopodobna!!! 4K się chowa! Gunsi wyprzedzili epokę i zastosowali jakąś kosmiczną technologię bo obraz jaki można było ujrzeć wyprzedził naszą dekadę! Mnie za to znów łapie wkurw, że nie wiadomo skąd, jak i czemu się nie da, zakupić na pamiątkę takiego wideo z koncertu w którym się uczestniczyło...

No dobra, czy czegoś można się przyczepić? Ano można... Brakowało mi jakiejś (jakiejkolwiek?) interakcji Axla z publicznością. Kilka razy pomachał, raz czy dwa przemówił aby odsunąć się od barierek, rzucił mikrofonem czy przeprosił za kaszlnięcie. Ale brakowało mi czegoś takiego od siebie. Jakiegokolwiek słowa więcej. Fajnie, że Was widzę, czekaliśmy na koncert w Polsce, macie ładną pogodę, fajny stadion, cokolwiek. Tego nie było.

Aha, ludzie narzekają na nagłośnienie. Kurde... Myślę, że wiele zależy od miejsc w jakich się przebywało. U nas było idealnie. Ja nie mogę się przyczepić do czegokolwiek i zaryzykuję nawet stwierdzenie, że pod względem nagłośnienia był to najlepszy koncert na jakim byłem! Śmiało, linczujcie mnie;P.

Ale organizatorom strzał gołą dupą w pysk należy się za organizację na trybunach. Ludzie się bili, przepychali, krzyczeli na siebie i szarpali. Generalnie patrzyłem na to i myślałem sobie - co za wiocha... Ale dopiero później doszło do mnie co jest tego powodem. Konkretnie okazało się, że na dolną trybunę sprzedawano bilety numerowane i nienumerowane. Ochroniarze po wpuszczeniu na trybunę ponoć instruowali aby zajmować miejsca gdziekolwiek bo NUMERACJA NIE OBOWIĄZUJE. No jak nie obowiązuje? To płace za droższy bilet po to aby gość, który kupił bilet taniej siedział na moim miejscu?! I generalnie zrobił się z tego gdzieniegdzie spory burdel bo nawet jeżeli ktoś machnął na to ręką i stwierdził w dupie z tym miejscem tylko sobie postoję na schodach to zaraz był instruowany przez ochronę aby zająć gdzieś siedzenie. Więc usiąść na swoim miejscu nie może bo ktoś mu je zajął, stać na schodach nie może bo ma gdzieś usiąść (a ochrona w dupie miała wszelkie takie nieścisłości z miejscami). Siadaj i zamknij ryj. Tak więc to było dość mocno słabe... I po raz pierwszy w życiu (mam nadzieję, że pierwszy i ostatni)naprawdę cieszę się, że mieliśmy bilety na trybuny a nie na GC albo płytę...

Kolejna sprawa - Golden Circle. Generalnie miejsca najdroższe, dla (teoretycznie) tych najwierniejszych i najbardziej spragnionych wrażeń. Pierwszy raz widziałem GC na 100 metrów... Organizator płakał jak projektował...

I piwo!!! Gdzie było piwo!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!? Co to było? Dożynki czy Światowe Dni Młodzieży (choć pewnie tam wszelkie procenty leją się hektolitrami)? Piwa się nie uświadczyło. Organizator zabronił…

No i teraz najważniejsze - czy widziałem Dodę? Fuck... Ogólnie z kim nie rozmawiam i kto mnie nie zagaduje to pierwsze pytanie brzmi "jak było?", a drugie "czy widziałeś Dodę"? Więc odpowiadam - trochę widziałem, trochę nie. Ale jak to? Ano tak to, że siedzieliśmy w fajnych miejscach i można było oprzeć nogi o taką fajną ściankę na trybunie i patrzeć na scenę. Co to ma do rzeczy? Ano tyle, że tak sobie siedziałem przez 10 minut oglądając tą Dodę i... zasnąłem. Serio! Więc taki entuzjazm wzbudził we mnie ten występ. No sorry. Na Dodzie zasnąłem a na G'n'R nie wyobrażałem sobie abym miał usiąść na ułamek sekundy! Inną sprawą jest i oddać trzeba, że Doda ma głosiwo naprawę potężne. To trzeba przyznać. I powtórzę to co powtarzam za każdym razem - wysłać na Eurowizję i wygrana jest w kieszeni. Poza tym Doda ma jeszcze na pewno jakieś atuty. Tak na szybko licząc to do głowy przychodzą mi na pewno dwa;).

Co do Killing Joke, to zastanawiam się kto zaprosił ich jako support. Przede wszystkim to na tyle znana kapela, że trochę nie uchodzi im supportować innych (takie jest przynajmniej moje zdanie), a po drugie to chyba troszkę target i odbiorcy nie tacy. Bo gdzie styl muzyki Gunsów, a gdzie mroczny Killing Joke? To już lepiej było zaprosić Warrant…

A właśnie! Mam do Was pytanie! Może orientujecie się jak to jest od strony technicznej. Kto wybiera zespoły supportujące główną gwiazdę wieczoru? Organizator czy właśnie główna atrakcja? I w razie czego ewentualnie mogą oni jakoś zanegować lub zaproponować chęć występu jakiejś kapeli (weźcie tamtych, tych nie bierzcie)? Ot tak, po prostu moja ciekawość bo tak się na koncercie zastanawialiśmy jak to wygląda w tej materii:).

Podsumowując - jestem rozwalony. Pozytywnie rozmontowany i rozsadzony. Spędziłem trzy godziny z uśmiechniętą mordą śpiewając, tańcząc, drąc ryja i trwając w zajebistej euforii. Koncert odlotowy. Nie do opisania. Trzy godziny nieprawdopodobnego łojenia. Warto było czekać na tą reaktywację i warto było by czekać jeszcze by choć poczuć procent tych emocji których doświadczyłem.

Teraz z czystym sumieniem mogę przy kolejnej pozycji na mojej liście "before i die" postawić kolejnego plusika. Spełniłem kolejne z marzeń. Na dodatek, to jedno z tych, których nawet w najśmielszych snach nie sądziłem, że może się udać. I wiecie co? Znowu przekonuję się, że „the sky is a limit”.
Teraz pozostaje czekać na kolejną płytkę Guns N' Roses. Bo mam nadzieję, że puszczona plotka nie okaże się być tylko pogłoską.


Aha, jeszcze jedno mi się przypomniało. Nieprawdopodobna kupa wyszła z połączeniem komunikacyjnym po koncercie. Żadnych tramwajów, autobusów czy czegokolwiek. Wskazówki jak dojść na SKMkę brak. Samochody w korkach stały takich, że chyba z 2 godziny czekały aby wyjechać z Gdańska. W środku nocy! Skończyło się tak, że prawie 6 kilometrów zapierdzielaliśmy z buta do hotelu...  A po 1 w nocy to szczerze mówiąc mam średnią ochotę na takie spacery. Bez względu po jakich przeżyciach właśnie jestem:).

Na koniec, oddzielne podziękowania należą się "Happy 7 Hostel". Robicie nieprawdopodobną robotę!!! Jak przyjeżdżać do Gdańska na koncert czy dłuższy wypoczynek to tylko do Was!!! Dzięki!

Bezapelacyjnie jeden z najlepszych wieczorów mojego życia.

      I na sam koniec dziękuję najważniejszej, jedynej, ukochanej i niepowtarzalnej - Mojej Żonie! Bez niej i jej suszenia głowy, kombinowania, namawiania, wiercenia dziury ten wyjazd nigdy by się nie udał! Dziękuję Kochanie!!!

8 komentarzy:

  1. Trafna opinia,mam identyczne odczucia, niemniej nie zgodzę się z tym że nie warto było wybrać się na GC. Wraz z Tatą i kumplem byliśmy odpowiednio wcześnie i bez zbędnych przepychanek staliśmy na samym środku -20metrow przed sceną. Widok, wrażenia artystyczne i klimat bawiących się dookoła ludzi -bezcenne.Dla porównania byłem w świetnym miejscu na koncercie BonJovi trzy lata temu (ten sam stadion) i mam teraz porównanie - nigdy nie wrócę na trybuny :)) pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że się zgadzamy;). Starałem się pisać o moich odczuciach i nie koloryzować ani nie wyolbrzymiać niczego. Dobrze, że większość potwierdza to co i ja zaobserwowałem:).
      Czy było warto wybrać się na GC? Tak jak napisałem - moim zdaniem organizator wypaczył ideę tego sektoru. Przecież na GC było z 10000 osób! Mak powinno być tam z 2000 , a reszta to już płyta. Ale zabawy i atmosfery tam absolutnie nie podważam. Wspominam o samym przedsięwzięciu jakim jest Golden Circle.
      Co do koncertu Bon Jovi to był on nie trzy ale cztery lata temu;). I też na nim byliśmy;).
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Też się podpisuję pod tekstem. Szczerze mówiąc nie wierzyłam, że takie marzenie może się spełnić. Porzuciłam nadzieję wiele lat temu i choć wiedziałam, że Axl bedzie grał w Polsce to celowo olałam, bo to nie prawdziwi Gunsi. Jak tylko doszly mnie słuchy o reaktywacji, a potem o koncercie w Polsce zaczął się amok: najpierw polowanie na bilety ( od razu po starcie sprzedazy zakupione), szybko hotel. Dwa tygodnie przed koncertem okazało się, ze mąż nie może jechać. Postanowiłam sprzedać bilety. Ale zaraz zaraz... to przecież było kurwa moje marzenie życia! Jak to nie pojadę??? Sprzedałam jego bilet, wsiadłam w pendolino i po 3 godzinach poczułam się 25 lat młodsza. Pod samą sceną ( GC EE) próbowałam trzymać emocje na wodzy. Nie dało się, po prostu się nie dało. To było piękne, fantastyczne, to był odlot! Byłam najszczęśliwsza na świecie i w sumie nadal jestem, bo to trzyma. Trzyma i nie puszcza ;) co do organizacji- LN jesteście poniżej krytyki. Nie chce mi się już pisać na ten temat. Wszystko zostało już opisane. Druga sprawa- Axl być może uratował sytuacje, zwracając uwagę na cofnięcie się. Byłam w tym nieszczęsnym miejscu, hdzie tłum zaczął napierać i minuty dzieliły od czegoś naprawdę złego �� Musiałam aż zmienić miejscówkę, spanikowałam. Dziękuję też wsyztskim miłym panim, którzy przepuszczali mnie przed siebie! Dzięki! I do zobaczenia na następnym koncercie G'n'R

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, ja mimo że również zajarany byłem wydarzeniem i faktycznie było to jedno z marzeń mojego życia to... początkowo byłem sceptycznie nastawiony... Jakoś wszystko mi się nie kleiło. Co zrobić z dziećmi, gdzie nocleg, jak urlop w pracy w środku tygodnia... Niby banalne kwestie ale jakoś po prostu mi się nie chciało wszystko pospinać. Ostatecznie udało się tylko i wyłącznie dzięki determinacji mojej Żonki.
      Tak, to było marzenie. Jak w mordę strzelił! Nigdy, przenigdy bym nie wierzył w to, że uda się zaliczyć ich koncert! I wiesz co? Skoro wspominałem, że sky is the limit to ponownie zaczynam wierzyć, że uda mi się zaliczyć koncert Doorsów z Jimem w składzie;).
      Na żadnym koncercie nie bawiłem się jeszcze tak dobrze jak tutaj. 3 godziny darcia mordy, śpiewania z Axlem, gibania i tańczenia. Petarda!
      Co do LiveNation to mimo podziękowań jakie skierowałem w ich stronę to faktycznie, to co zrobili było na poziomie dna... Wdzięczność za zorganizowanie koncerciwa ale cała reszta... dymarki świętojańskie są lepiej ogarnięte.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Na przyszłość - polecam zamówić sobie taksówkę na Kochanowskiego 113 - niecałe 10 minut piechotą, nawet w tym pokoncertowym tłumie, a ulica jest w miejscu, gdzie korki po tego typu wydarzeniach się nie tworzą (za krótkim przejściem podziemnym, trzeba sobie sprawdzić na mapie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na przyszłość to wiemy już gdzie noclegować, a wracało się mimo wszystko nie najgorzej ino wypizg był solidny:). Pewnie po kolejnym koncercie w Gdańsku znowu powtórzymy schemat spacerowy;D. Poza tym, w korkach jak szliśmy to stały również taksy. Sądzę, że zarobek mieli zacny;)...
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Ale Wam wszystkim zazdroszczę. Ja nie pojechałam na koncert, bo nie miałam z kim:(, ponadto 500 km do Gdańska i tak wymyślałam bez sensu, bo dzieci, bo praca. Bardzo żałuję. Ale niezmiernie cieszę się, że chłopaki dali czadu i dali Wam tyle radości. Mam wielki sentyment do Duff-a i jego najbardziej chciałam zobaczyć. Sorry Axl i Slash :). Poza tym - Velvet Revolver i wiadomo o co chodzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, my w pewnym momencie (a właściwie tak naprawdę to ja) też tak myśleliśmy. Że praca, że środek tygodnia, że dzieci, że "milion powodów". Całe szczęście udało się wszystko spiąć i można było radować uszy:).
      Velvet ma tyle inspiracji, że bez mała można traktować ich jako kontynuatorów Gunsików:). I nie tylko o Slashu i Duffie bynajmniej tu mówię;). Ale samo logo Velvetków plus chociażby nazwa wskazują, że będzie delikatnie mówiąc... podobnie;).

      Usuń