"Siódma Dusza" czyli dom wariatów


Miałem ostatnio przyjemność chwycić ten tytuł w swoje ręce i spędzić w jego towarzystwie kilka godzin. Jako fan literatury grozy głównie polskich Autorów, byłem bardzo szczęśliwy że trafiło mi się ponownie coś rodzimego.

Pierwsze na co zwróciłem uwagę to oczywiście okładka. Jest w moim odczuciu naprawdę udana. Klimatyczna. Jakoś przypomina mi "Dom Kości" Mastertona. Ale skojarzenie zapewne spowodowane faktem tytułowego, okładkowego domu. Plus "dodatek" w postaci okaleczonej twarzy. Wszystko utrzymane w ciemnej, mrocznej, niepokojącej i burzowej stylistyce.

Książkę czytało mi się naprawdę nie najgorzej. Akcja wciągnęła mnie jak Popek koks i byłem cholernie ciekaw co będzie się działo na kolejnych stronach.

Bohaterów jest niewielu. Szybko można się ich nauczyć i poznać dzięki czemu łatwiej wejść w świat książki. Miejsce akcji również jest intrygujące choć w żaden sposób odkrywcze ani rewolucyjne.

Osobiście bardzo lubię pozycje, których wydarzenia mają miejsce w lokalizacjach, które w jakiś sposób są odludne czy odosobnione. Idealnie jest, kiedy akcja dzieje się w małych miasteczkach lub jeszcze lepiej - na wsiach. Takie tytuły wciągają mnie najbardziej. Gdzie życie toczy się ślamazarnie, powolutku, swoim płynącym leniwie tempem, a zagrożenie rozwija się właśnie w takich okolicznościach. Ten tytuł spełniał jeden z powyższych warunków więc chłonąłem ją bardzo szybko i sprawnie. I taki stan rzeczy utrzymywał się mniej więcej do strony numer 100. A potem wszystko się zesrało...

Na początek zaczęły męczyć mnie infantylne, naciągane i sztuczne dialogi. Bohaterowie rozmawiają ze sobą jak roboty, które pracują na systemie operacyjnym Windows Millenium. Momentami czułem jakbym dostał w ręce scenariusz "Klanu" i odczytywał kwestie Ryśka Lubicza. I to te, które osobiście wygłasza po swojej śmierci. Przez zamkniętą trumnę. Już po zakopaniu. W większości przypadków, dialogi są tak cholernie absurdalnie i nie pasują do sytuacji, że można było przewracać oczami jak Anastazja Steel po kolejnych klapsach maczugą (nie, nie taką maczugą świntuchy!) od Christiana Greya. Rozmowy bohaterów wyglądają trochę jak w tych naszych starych serialach dla dzieci. Wiecie, coś jak "Podróż za jeden uśmiech" albo "Wakacje z duchami". Tam mieli te obraźliwe teksty w stylu "ty huncwocie!", "ty ośle ucho!", "ty pieruński gamoniu!", "ty bananowa skóro!". Właśnie mniej więcej takich określeń używają osoby z tej książki w sytuacji zagrożenia życia. Nikt nie powie do siebie chociażby „ty ciulu!” (co bądźmy szczerzy też nie jest cholera wie jak mocne). O nie. Tutaj będzie napisane „ty jesteś niemądry!”, „zwariowałeś do reszty!” albo „co ty robisz, porąbało cię!?”. Bo przecież jak powszechnie wiadomo i zostało to naukowo udowodnione, w momencie kiedy leżymy związani na stole, to oczywistym jest że do gościa który próbuje nas zabić i pokroić na kawałki będziemy mówić „zabierz ode mnie ten tasak ty chory wariacie!”. Przecież nikt tak ze sobą nie rozmawia! Przekleństw w niej jak na lekarstwo, a bądźmy szczerzy, że wulgaryzmy to pierwsze co pada z naszych ust w nietrafnej dla nas sytuacji.

Później zaczęło doskwierać mi zachowanie bohaterów. Zachowują się jak dzieci z jakąś dość mocno zaawansowaną ale jeszcze niezdiagnozowaną psychiczną chorobą albo średnio (określenie "średnio" to w tej sytuacji olbrzymi komplement) rozwinięte małpy po trepanacji czaszki. Albo małpie dzieci po trepanacji czaszki z jeszcze niezdiagnozowaną chorobą psychiczną. Nieustanne krzyki, wrzaski, bieganiny. Tak totalnie irracjonalne zachowania jak prezentowane są przez nich, nie są nawet domeną amerykańskich nastolatków z filmów pokroju „Mordercze klowny z kosmosu” czy "Mroczna noc stracha na wróble" (tak, takie filmy naprawdę istnieją). Biją się między sobą, krzyczą na siebie, biegają po domu jak po zupie mlecznej z ogórkami, kłócą się i wyzywają. 

Nie bez znaczenia jest też w tym momencie sztampowa mieszanka charakterów takich jak pierdoła, furiat, luzak, laseczka czy świruska. A jak po wszelkiej  maści filmach wiadomo, im więcej charakterów tym bardziej rozmaita fabuła. Wszystko to strasznie naciągane i po prostu sztuczne i nieprawdziwe. A poprzez to żadnego z bohaterów nie da się też polubić. Znienawidzić i owszem.

No i akcja. Cały czas się coś dzieje. Nie ma czasu nawet pójść na siku. Książkę chłonie się jak bułka denaturat. Ale co z tego, skoro akcja jest tak naciągana jak próba wyłudzenia pieniędzy od księdza metodą na wnuczka. Odczułem, że pisana jest chyba troszkę na siłę, a Autor nie do końca miał pomysł jak to wszystko powiązać. Są duchy, demony (diabeł czy coś, nawet chyba Autor nie wiedział co chciał stworzyć), opętania. Tajemnicze wydarzenia nieustannie mają miejsce w domostwie i na zewnątrz ale kurde... to wszystko jest takie jakieś niespójne. Totalnie nielogiczne zachowania bohaterów sprawiają, że kluczowy wątek książki poznajemy dopiero w przedostatnim rozdziale (choć bez żadnych problemów mogliśmy go poznać w około piątym rozdziale).

Na samym końcu zawodzi zakończenie. Jest w moim odczuciu totalnie nie pasujące do całości i bez problemu można by włożyć je do kompletnie innej książki. Naciągane i kompletnie z czapy. Zakończenie chyba boli najbardziej.

I na koniec aby była jasność - nie chcę powiedzieć, że książka jest zła. Jest przeciętna. Nie nudziłem się ani moment pochłaniając kolejne litery ale jednak trochę się męczyłem. Też mi wyszło to porównanie… "Nie nudziłem ale trochę męczyłem". Coś jak balansowanie na linie nad jeziorem z aligatorami. Nudzić się nie będziesz ale trochę pomęczysz:). Najbardziej zmęczenie dawało się to odczuć w momentach kolejnych kłótni, bójek i alogicznych zachowań uzupełnianych małpimi dialogami. Pominąwszy to nie było koszmarnie. Grozy i żadnej formy strachu nie czuć ale czas nie był też stracony. To taki typowy amerykański straszak o grupce przyjaciół, która znalazła się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Ja sobie wmawiałem, że to jest młodzież z USA bo ich zachowania jakoś mi tak idealnie pasowały do jankeskich nastolatków. Gdyby książka była filmem to z mniejszym lub większym bólem się obejrzy i niesmaku nie pozostawi. Ale przypomnienie sobie szczegółów fabuły po tygodniu będzie tak mglistym wspomnieniem jak przedwczorajszy obiad. No chyba, że masz rozpisaną dietę na każdy dzień… 

Moja ocena 4/10

2 komentarze:

  1. Totalny burdel z tego wyszedł. Nie ma nic bardziej infantylnego niż jankeskie nastolatki. A jeszcze przeniesione na rodzimy grunt? Mocno się zastanowię przed nabyciem tego dzieła :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mocno się zastanawiać nie trzeba bo gdzieś w promocji widziałem, że sprzedawane było za nieco poniżej 10 zł;). A półeczkę nowy tytuł zawsze ładnie zdobi;).
      No tak... wyszło bardzo infantylnie. Naciągane strasznie jest wszystko. Ale bohaterowie... Kurde, te rozmowy, te zachowania... Pomysł w porządku ale w pewnym momencie jest odcinka i wszystko leci na łeb i szyję. Szkoda, bo mimo wtórności to potencjał był na fajną historię.

      Usuń