„Jak se
dobrze pomyśleć, to wszystkie chłopy są po jednych piniądzach. Nie umiejo
kochać, jeno chcieliby dupczyć.”
Edward Lee
ostro wjeżdża z buta. Bez dzień dobry, przytulania i smyrgania czytelnika po
tym czy owym. Po prostu wpierdziela się jak kowboj do salonu. I znowu słowem
pisanym gwałci mózgi… I nie bez znaczenia jest swoiste nawiązanie przeze mnie do
„Header”.
Dom Horroru
znowu zrobił robotę (debilizm stwierdzenia celowy) i po raz kolejny dowalili do
pieca. Nic tylko czekać aż sypną coś kolejnego od Eda bo wychodzi im to
znakomicie!
Lee bez formy
był chyba tylko kiedy obudził się nad ranem po całonocnej libacji w której pity
był polski bimber (inna sprawa, że kto wtedy nie budzi się bez formy…?). No i
może miał delikatną obniżkę w „Golemie”. Ale i tak nie można powiedzieć aby
tamta pozycja była słaba. W „Jesteś dla mnie wszystkim” jednak Edward jest ponownie na swoich wyżynach umiejętności.
Jazda po całości bez owijania w bawełnę i czajenia się z klimatem niczym
pedofil pod lunaparkiem. Nie. Tu jest od razu i z grubej rury. Jak to mówił
Hitchcock? „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś
napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. No to tu jest dokładnie tak samo.
Myślę, że
dużo nie zaspojleruję jak nakreślę o czym jest pozycja, przytaczając tylko
pierwsze trzy strony z książki.
No więc ma
miejsce scena seksu. Wyuzdany, brzydki, wstrętny, obleśny no i wszystkie
epitety dotyczące tej czynności w zestawieniu z najbardziej świńskimi wyrazami
jakie przychodzą Wam do głowy. No i kiedy te dwie osoby parzą się jak króliki,
wszystkiemu przygląda się z ukrycia kobieta. Póki co w porządku? Do przyjęcia? No
OK, to jedziemy dalej. Okazuje się, że ta kobieta jest żoną faceta który bzyka tą
drugą. Przygląda się i jej się to całkiem podoba… Nadal mało? No to słuchajcie
teraz. Kim jest ta druga kobieta? Ich wspólną córką… Nadal mało? To więcej Wam
nie napiszę. Chwyćcie za książkę i radujcie zmysły czytaniem;). Ale wspomnę
tylko, że fani ekstremum, zombie, magii czy nawet Lovecrafta (serio!) znajdą
tutaj coś dla siebie.
Akcja książki
dzieje się w zapyziałej dziurze. Z resztą Lee zwykł osadzać swoich bohaterów w
takich właśnie miejscach. Podobnie jest tutaj. Totalne zadupie, jak zamknąć
oczy to czuć na twarzy był unoszący się w powietrzu znad upieszczonych dróg,
słychać świerszcze, czuć dotyk łanów zbóż pod dłonią, nozdrza wdychają zapach
okolicznych moczarów i bagien, a wyobraźnia doskonale rysuje opuszczone albo
bliskie ruiny zabudowania. Lee umie wniknąć w wyobraźnie doskonale.
Nowela
zawiera niewiele postaci głównych. Rzekłbym nawet że tylko dwie. I jedna
drugorzędna;). No i kilka trzeciorzędnych;P. Ale generalnie wszystko toczy się
w ogół dwojga bohaterów. Jednak jednego absolutnie nie można zabrać i odmówić.
Każda z postaci jest bardzo wyrazista i dobrze nakreślona. Każda jest jakaś i
żadna nie jest byle jaka i obojętna.
Czyta się
kapitalnie. Szybko. O wiele za szybko. I ja wciąż nie potrafię odpowiedzieć
sobie na pytanie dlaczego nikt jeszcze w Polsce nie podjął się wydania „Header”.
Rynek literacki i wydawniczy jest mi obcy ale patrzę na temat pod kątem fana
grozy. I na tą pozycję byłby taki popyt wśród fanów horroru ekstremalnego, że
aż głowa mała!
Minusy? Jeden. „Jesteś dla mnie
wszystkim” jest króciusieńkie. Mega króciusieńkie. Aż chciałoby się wlepić je
do jakiegoś zbiorku z opowiadaniami bo mam czasem wrażenie, że wydając tak
krótkie tytuły to gdzieś na świecie umiera jednorożec…
O chłopie - opis książki jest niesamowity :D
OdpowiedzUsuńSama książka jest niesamowita;). Wiesz, to taki malusieńki, tyci wstęp do "Header". A o czym jest "Header" już ostatnio Ci napomknąłem;D...
UsuńPrzeczytaj jak będziesz miał okazję. Nie zawiedziesz się:)