Sobotnie wyjście do kina było
jednym z lepszych seansów jakie kiedykolwiek zaliczyłem podczas wizyty na sali
z wielkim ekranem. Tym samym był to jeden z najciekawszych i
najbardziej intrygujących filmów jakie dane mi było w ostatnim czasie obejrzeć.
I najśmieszniejsze z tego wszystkiego jest to, że wizyta w multipleksie było
wymuszona jak konieczność odwiedzin u proktologa. Na dodatek w gruncie rzeczy
kompletnie nie wiedzieliśmy czego się mamy spodziewać bo marketingiem tego
filmu zajął się chyba gość, który odpowiedzialny jest za wizerunek Petru. Więc do kina
wybraliśmy się teoretycznie na głupkowaty horror, a dostaliśmy rewelacyjne
ambitne kino.
"To przychodzi po zmroku". Taki jest tytuł filmu. I wydaje mi się, że nie zaspojleruję Wam kiedy napiszę, że do tej pory nie wiem co wychodzi z mroku... Film jest pełen niedomówień, niedopowiedzeń i otwartych kwestii. Jest w nim mnóstwo miejsca na dyskusję i wolną interpretację. Generalnie takie przedstawienia obrazu są masakrycznie irytujące ale tutaj jest to fajne bo pobudza do wymiany poglądów i wniosków. My byliśmy na seansie w cztery osoby i każdy z nas miał zupełnie inne spostrzeżenia i obserwacje co do wątków fabularnych. Mnie osobiście to zupełnie nie przeszkadza choć faktycznie zbyt wiele kwestii pozostało zostawionych bez odpowiedzi.
Więc na co myśleliśmy, że idziemy
do kina?
Na głupkowaty zabijacz czasu ze
scream'erami, jumpscare'ami i innymi tego typu wyskakującymi nie wiadomo skąd
brzydkimi ryjami. Gdzie głośny efekt dźwiękowy wraz z pojawiającą się nagle
wstrętną mordą jest jedynym efektem jaki ma za zadanie straszyć. Oczywiście tym
samym wywołać u oglądającego okrzyk w stylu „o kurwa!” na całe kino,
rozsypując w przerażeniu popcorn na trzy rzędy w przód i oblewając colą
siedzące obok osoby. Horror, gdzie krew pocieknie z ekranu w hektolitarnych
ilościach a trup będzie padał tak jak drzewa po ustawie Szyszki.
Co dostaliśmy?
Rewelacyjne, niemalże obyczajowe
kino!
Film pokazuje klimat
postapokaliptyczny ale w kompletnie innym świetle. Nie ma tam świata jak z Mad
Maxa, Waterworld czy Fallouta. Tu wszystko jest ciche. Bez wybuchów, eksplozji,
biegających mutantów czy innych równie popieprzonych stworów. Wszystko dzieje
się bardzo powoli, czas niemalże stoi w miejscu. Cholerne odludzie, głusza,
klimat odosobnienia i towarzysząca tylko i wyłącznie przyroda. I ten nastrój,
wszechogarniający mrok i dołująca, nad wyraz ogłuszająca cisza wywołują nienazywalny
niepokój...
W środku wspomnianego lasu
znajduje się dość spory dom zamieszkiwane przez jedną rodzinę. Ojca - głowę
rodziny. Matkę i nastoletniego syna. Jest jeszcze pies. I dziadek... W domu
panują pewne zasady ustanowione przez trzeźwo myślącego i już ździebko zdziwaczałego
Paula. Dla przykładu nie można opuszczać domu w pojedynkę albo zawsze trzeba
wracać przed zmrokiem. Ale najważniejszą zasadą jest aby zawsze zamykać za sobą
czerwone drzwi... I w tej rutynie rodzina żyje i funkcjonuje nadając
codzienności pewnego rytmu. Aż pewnej nocy gdzieś w środku domu daje się
usłyszeć hałas... Jak dopełnienie powiem jeszcze, że z fabuły wnioskujemy, że
ludzkość zaatakował wirus. Bohaterowie, kiedy wymaga tego sytuacja
przywdziewają maski na twarze aby wspomnianym wirusem się nie zarazić. I wydaje
mi się, że to powinno być tyle jeżeli chodzi o jakieś spojlery. Nic więcej
pisać nie powinienem aby nie psuć Wam widowiska. Bo naprawdę szkoda psuć fabułę
filmu i dobrze obejrzeć go na totalnym spontanie i z czystą głową tak jak i my.
Produkcja świetnie pokazuje walkę
o przetrwanie w nowej sytuacji. Obraz zaufania, emocji, współpracy czy strachu.
Wskazanie jak cholernie cienka jest linia pomiędzy człowieczeństwem i w którym
miejscu linia potrafi się zacierać. Jak wygląda walka z własną emocjonalnością
i jak silny potrafi być instynkt człowieka pragnącego żyć. Ile znaczy chłodna
kalkulacja i jak bezwzględna potrafi ona być. Ukazuje również do jakich decyzji
i wyborów jesteśmy zdolni i co poświęcić możemy kiedy zmusza do tego sytuacja i
życie...
Sam film zdaje się nie mieć
początku ani końca. Zaczyna się jakby miał już trwać od dobrej godziny i kończy
się również jakby jeszcze mógł trwać kolejną godzinę. Ale zakończenie jest
tutaj otwarte. Pozostawia miejsce na domysły i swoje teorie. Nie tak jak w
polskich filmach, które również upodobały sobie podobny sposób kończenia
produkcji. Tylko, że w polskim filmie zakończenia zostawiają mnie z miną w
stylu "ale będzie druga część?". Ujęcia są spokojne, powolne. Sceny
rozgrywają się głównie w ciemnych pomieszczeniach gdzie jedynym źródłem światła
jest latarka albo ręczna latarenka. Mrok i duszący klimat staje się bardzo
doskwierający i wzbudza niepokój przed tym co czai się we wspomnianym mroku...
Po samym filmie, kiedy
przeglądałem recenzje, widziałem gdzieś porównanie go do serii "Walking
Dead". Szczerze to bardziej pasuje mi do niego porównanie do "07
zgłoś sie" niż do amerykańskiego serialu... Mnie najbardziej kojarzył się
klimatem (nie akcją!) z "Last of us" albo z "Blair Witch Project".
Podobny, spokojny, klaustrofobiczny klimat. Gdzie teoretycznie mało się dzieje
a niepokój i lęk przed nieznanym są duszące. Bo czyż najbardziej nie boimy się
tego co jest nieznane? Czy nie wolimy walczyć z wrogiem, którego imię już
znamy? Czy przeciwnik posiadający twarz nie jest mniej groźny od tego bez twarzy?
Jak więc sklasyfikować film?
Dla mnie to dramat
psychologiczny. Serio! Dramat psychologiczny z elementami thrillera. Ale
absolutnie nie horror!!! Krwi nie uświadczycie i więcej jest jej na porodówce
niż w tej produkcji. Nie żartuję. Nie uświadczy się tutaj scen walki i pędzącej
akcji. Więcej takich momentów dostarczał Rysiek z klanu podczas swoich
brawurowych pościgów taksówką niż dojrzymy ich tu. Tak więc jeszcze raz piję to tego zasranego
marketingu. Bo bezwzględnie on jest odpowiedzialny za niewłaściwy odbiór filmu
i gówniane oceny na serwisach filmowych. Zwiastun jest zmontowany w taki
sposób aby przyciągnąć niewymagającą, głównie nastoletnią publiczność, która
chce pójść na odmóżdżający produkt. I opinie takich właśnie osób głównie krążą
po internecie. Osób, które nastawiały się na żarcie z McDonalda, a dostały
homara. I tak mi się w tym momencie skojarzyła reklama, która krąży w TV. Ta z
Michel’em Moran. Jak zamiast pizzy przynosi jakieś śledzie. No fuck, jakby mnie
gość w pudełku po pizzy przyniósł śledzie i jeszcze rzucił tekstem „a jadł pan
te śledzie? To dać im szanse”, to jego szanse na kopa w dupę i spadanie po
schodach oceniał bym na sto procent. Ale to tylko taka luźna dygresja;).
Wracając do trailera jaki można zobaczyć to pokazany jest jako ociekający krwią
i akcją horror. Ale w ten sposób można zmontować nawet „Ogniem i mieczem” jako
kino fantasy rywalizujące z „Władcą pierścieni”. Więc zwiastun stał się
największym przekleństwem tej produkcji i najbardziej zwodniczym punktem.
Czy warto iść?
Warto! Warto jak cholera!!!
Moja ocena 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz